wtorek, 14 listopada 2017

Zima coraz bliżej...

 Ostatnio w internecie wyświetla nam się multum artykułów na temat treningu koni w okresie jesienno - zimowym. Wczoraj akurat rozmawialiśmy ze znajomą na ten temat, że owszem, zima to najlepszy czas na kondycyjne przygotowanie konia do pierwszych wiosennych zawodów. Trochę się pośmialiśmy, że najlepiej mają ci, którzy mogą korzystać z krytej ujeżdżalni, ale w sumie nie mamy tak źle. Światło jest, ujeżdżalnia jest porządnie zdrenowana, więc nie ma problemów podczas deszczu, trzeba tylko znaleźć motywacje i zakładać ciepłe gacie.

Okres jesienno - zimowy to również droga przez mękę dla weterynarzy. Miejscowe kliniki udostępniły nawet takie małe apele i tabelki dotyczące poprawnego derkowania koni. Niestety ludzie mają tendencje do przegrzewania swoich rumaków pomimo tego, że większość swoje konie goli.
 My zaczęliśmy zakładać cienkie kocyki na noc gdy temperatura zaczęła spadać poniżej 5 stopni. Na dwór zakładamy cienkie derki przeciwdeszczowe tylko wtedy gdy mocno pada. Zaczepiła nas kilka dni temu jedna z pensjonariuszek z pytaniem czy będziemy Gringa i Beanie golić. No nie, nie będziemy. Potem stwierdziła, że chciałaby tak swojego puszczać bez derki, żeby mógł się potarzać, ale w zimie musi go golić, bo on się strasznie poci na treningach. Czy nasze też się tak pocą w tym futrze? No właśnie się nie pocą. Na krytej hali pewnie by się pociły. A to pewnie mają lepszą kondycję? Nie, mają dobrze uregulowany "termostat".

W ciągu ostatniego tygodnia i tak mało robiły. Beanie nabawiła się abscess'a czyli po polsku - podbiła się. Zakleszczył jej się kamyczek w kopycie i spędziła prawie tydzień w boksie z kompresami na kopycie. Swoją drogą jest to dosyć częsty przypadek tutaj w Anglii, a ma to związek z podłożem.  W każdym razie wczoraj Beanie mogła wrócić do pracy.

W dalszym ciągu prowadzę zajęcia z dzieciakami. Najstarsza, siedmioletnia "twardzielka" przychodzi na lekcje późnym popołudniem i jeździ przy sztucznym oświetleniu. Przez pierwsze dwa weekendy października było w okolicy dużo wieczornych ognisk/festynów wioskowych z puszczaniem fajerwerków. Nie mamy nic przeciwko jeżeli wiemy gdzie i kiedy strzelają. Dwa tygodnie temu podczas nauki siodłania, nie wiadomo z jakiej okazji zaczął "strzelać" jeden z sąsiadów. Kuc mi się zesrał ze trzy razy i musiałam podjąć decyzję, że dzisiaj nie jeździmy, a uczymy się pracować z ziemi w round-penie. Lekcja wyszła bardzo fajnie, nawet mama młodej uczestniczyła w zgłębianiu metody join -up i kilku zabaw Parelliego. Jak wychodziłyśmy z round-penu sąsiad postanowił znowu "strzelić" i to tak fest! Kuc mi się wyrwał i poszedł w długą. A ja za nim, w ciemność bez latarki. Na szczęście pobiegł na swój padok, na który go po prostu wpuściłam. Nikomu nic się nie stało poza moim skokiem adrenaliny i wielkim wkurwem, bo mogłam mieć w tym czasie dziecko w siodle i mogło się to skończyć różnie.
 Serio nie mam nic przeciwko fajerwerkom, nawet pomagaliśmy z Czarkiem przy ostatnim wioskowym festynie i było fajnie i bezpiecznie.
 Wystarczy tylko uprzedzić "będę strzelał tego i tego dnia, o tej i o tej godzinie". Proste.



O takie mamy teraz poranki