Jest to siodło skonstruowane na współczesną modłę, czyli teoretycznie da się w nim kłusować, galopować i skakać, praktycznie jest jednak zbyt delikatne do skoków. Do tego jest również rozmiarów dziecięcych, więc tylko Natasha i ja się w nim mieścimy. Jesteśmy tym bardzo podekscytowane, bo to oznacza, że będziemy mogły jeździć w dłuższych sukniach.
Może trochę historii na początek... Kiedyś uważano, że "dama", nie powinna jeździć konno siedząc okrakiem, więc kobiety, dzieci, a także osoby duchowne przewożone były w tzw. siodle fotelowym. W siodle takim siedziało się całkowicie bokiem a stopy trzymało się nie w strzemionach, tylko na specjalnej deseczce. Uniemożliwiało to kierowanie koniem, a także jazdę chodem szybszym niż stęp.
Wsiada się praktycznie zawsze ze stopnia (tudzież po płocie), ponieważ nie można używać do tego strzemienia jak w normalnym siodle, gdyż można uszkodzić terlicę. Nie można też złapać za przedni bolec gdyż można go urwać. Najfajniejszy moment jest gdy już siedzimy, żeby ułożyć siodło na końskim grzbiecie, trzeba przewiesić się prawie że głową w dół na drugą stronę konia.
Jeździmy z palcatem w prawej ręce, żeby kontrolować prawą łopatkę, jednak wszelkie zmiany kierunku i tempa wychodzą z dosiadu. I tu zaczyna się zabawa, gdyż żeby podczas jazdy w tym siodle, dosiad "działał" jak należy trzeba być wyprostowanym niemalże jak struna. Podczas jazdy bardzo silnie pracują mięśnie brzucha, silniej niż podczas normalnej jazdy, a także może drętwieć prawa noga, przewieszona przez bolec. Mimo wszystko jazda w damskim siodle jest zaskakująco wygodna, zwłaszcza pozytywnie zaskoczył mnie galop. Okazało się też, że mój ulubiony Storm zdecydowanie lepiej chodzi pod tego typu siodłem niż pod dresażowym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz