niedziela, 25 grudnia 2016

O angielskiej służbie zdrowia słów kilka...

...ale najpierw chcielibyśmy życzyć wszystkim Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku! :D

 Dzisiejszy wpis traktuję raczej jako anegdotę z codziennego życia tutaj na Wyspach. Teraz to niby anegdota, ale w sumie dalej w pewnym sensie jestem wściekła. Można mnie też posądzić o rasizm, bo za każdym razem jak dzwonię na jakąkolwiek infolinię to modlę się o konsultanta Anglika, albo kogoś z Europy Centralnej tudzież Wschodniej, byle nie Hindusa z akcentem.  To co się stało absolutnie nie jest normą, ale no cóż...do rzeczy:

 Nie tak dawno miałam w stajni drobny wypadek, ot w pewnym sensie, z niewielką pomocą naszych kopytnych przyjaciół, pocałowałam się z drzwiami boksu. Ciemno było, konie trzeba nakarmić to olałam kapiącą mi ze szczęki posokę i kontynuowałam ogarnianie rutynowych stajennych obowiązków. Było przed 7 rano, ale stwierdziłam, że około 8 koleżanka z pracy ogarnie mi twarz przy pomocy apteczki. Zdążyłam nieco spuchnąć, ale koleżanka oczyściła zdartą skórę, nakleiła mi plaster, a ja o sprawie w sumie zapomniałam.
 Na drugi dzień przed godziną 12tą poczułam się źle, więc moi z lekka przewrażliwieni współpracownicy postanowili zadzwonić pod nr 111 czyli urgent and emergency service helpline. Ich celem było po prostu sprawdzenie które przychodnie w okolicy mają dyżur w weekendy. I w tym momencie otwarły się wrota piekieł....
 Gwoli ścisłości, jak się dzwoni pod ten numer to ludzik po drugiej stronie musi najpierw otrzymać od pacjenta nr telefonu, nazwisko, adres, oraz uzupełnić ankietę z masą kretyńskich pytań. Dodatkowo tenże ludzik nie posiada przeszkolenia z pierwszej pomocy tudzież jakiegokolwiek medycznego i często gęsto fatalnie mówi po angielsku, a jeszcze gorzej rozumie. Ot, gość siedzący "na słuchawce" w call center.
"Mój" ludzik mówił z silnym afrykańskim (indyjskim?) akcentem,  nie potrafił ogarnąć mojego nazwiska, ani adresu mimo literowania. Gdy oddałam telefon koleżance, żeby kontynuowała za mnie (ja zwątpiłam), to jej nazwiska też nie mógł ogarnąć.
Wariactwo zaczęło się później, oto przybliżony (skrócony!) dialog koleżanki z gościem na infolinii:

 G: Czy poszkodowana jest przytomna?
 Kol: No tak, przed chwilą była przy telefonie przecież...
 G: Czy krwawi z rany?
 Kol: Nie, uraz powstał 24 godziny temu podczas oporządzania koni. My chcieliśmy się tylko  dowiedzieć...
 G: Jak powstał uraz?!
 Kol: No uderzenie twarzą w drzwi boksu...
 G: CZY URAZ POWSTAŁ PODCZAS JAZDY KONNEJ?!
 Kol: Uderzenie. Twarzą. W drzwi. Boksu.
 G: CZYLI JEST TO URAZ GŁOWY POWSTAŁY W CZASIE JAZDY KONNEJ.
 Kol (coraz bardziej zirytowana): Co? Nie! Przy wyprowadzaniu konia z boksu, ale my chcieliśmy tylko zapytać...
 G: JUŻ WYSYŁAM KARETKĘ! PROSZĘ SIĘ NIE ROZŁĄCZAĆ!
 Kol: Co??? Gdzie??? Jaka karetka?! Żadnej Karetki! My chcieliśmy się tylko zapytać o dyżury najbliższych przychodni!
 G: Karetka już jedzie! Niech poszkodowana się nie rusza!
 Kol: Panie! Żadnej karetki! Zwariował pan?!
 G: Pani jest agresywna!
 Kol: A pan jest idiotą!

Tak, wysłali do mnie ambulans...do siniaka i zadrapania na twarzy. Ratownicy przyjechali szybko, przekonani, że jadą do...(fanfary!)...KOPNIĘCIA W GŁOWĘ PRZEZ KONIA. W życiu nie było mi tak wstyd. Na szczęście jak już przyjechali to mnie obejrzeli i założyli konkretny opatrunek na te zadrapania. Stwierdzili, że to nie pierwszy raz ktoś z infolinii 111 kieruje ich do przypadku, który okazuje się być kompletnie z dupy (nie należy mylić tego z 112 albo 999 - pod tymi numerami siedzą dyspozytorzy z prawdziwego zdarzenia, 111 to tylko infolinia medyczna, głównie informacyjna, ale z której mogą wysłać karetkę). Przy okazji zbierania wywiadu medycznego wyszły kolejne jaja, bo panowie zapytali się mnie czy w ciągu ostatnich 24 godzin odczuwałam zawroty głowy i problemy z balansem. Bardzo nas to rozbawiło gdyż takie objawy odczuwam od lipca tego roku, a spowodowane jest to moim lekkim ogłuchnięciem na prawe ucho, a organizm (razem z błędnikiem) musi się "przestawić". Efekt jest taki, że czasem gibię się na boki jak pijana, albo niedosłyszę...albo jedno i drugie.  Panowie musieli zebrać pełen wywiad, co też uczynili śmiejąc się pod wąsem. Na koniec stwierdzili, że chcieliby mieć cały czas tak przyjemne wezwania (dostali kawę i ciastka). Ja nie byłam w tak dobrym humorze, gdyż cały czas miałam gdzieś tam w głowie, że karetka przyjechała niepotrzebnie, a gdzieś indziej jakiś człowiek może jej na serio potrzebować.

A wszystko przez to, że jakiś debil na infolinii nie potrafi słuchać co się do niego mówi...

P.S. Zadrapania i siniaki już zeszły.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz