Dzisiaj w końcu udało mi się przedrzeć przez papierkologię i wysłać paszport Beanie do AQH UK razem z resztą makulatury. Tu podpis, tam kopia certyfikatu, tu wypełnij, bla, bla, bla i ZAPŁAĆ, najlepiej miliony monet.
Zresztą cały zeszły tydzień przekopywałyśmy się z Natashą przez procedury British Horse Society, coby wszystko dotyczące nauki jazdy było akuratne i zgodne z wytycznymi. Na każde byle pierdnięcie jest odpowiedni formularz, do tego po każdej jeździe muszę "zdać pisemny raport". To nie koniec, bo czekam jeszcze na podręczniki, z których mam się przygotowywać do wyrabiania uprawnień. Mózg ugotowany.
Dodatkowo czeka nas tworzenie kilku symulacji przykładowej lekcji. Biedna Jamie będzie pewnie naszą "ofiarą". No ale taki los praktykantów.
Druga lekcja z trzylatką poszła lepiej niż zakładałam, gdyż dziewczynka zdołała skupić się nieco dłużej niż za pierwszym razem (czyli na jakieś 5-7 minut). Ogólnie uważam te zajęcia za udane, zdołałam wykonać wszystkie zaplanowane ćwiczenia, a i maluch był zdecydowanie bardziej otwarty. Na pytanie "jakiego koloru jest grzywa Carlito?" odpowiedziała - "Błotnego". Uwielbiam dzieci.
Z okazji nadejścia wiosny wzięliśmy się za regularne treningi, chociaż Czarek trochę marudzi, że jak po dwóch dniach deszczu nadchodzi słoneczny dzień, to znaczy, że jest to poniedziałek. Moim zdaniem i tak mieliśmy szczęście tej zimy, bo wcale aż tak nie lało.
Gringo w sobotę strzelił mi focha - giganta. Przyznam szczerze, że mnie zaskoczył, bo dawno takich "akcji" nie było. Poszliśmy na ujeżdżalnie gdzie Natasha akurat prowadziła jazdę na Stormie. Pierwszy foch przyszedł gdy Gringo zorientował się, że Czarek poszedł z Beanie do round-pennu zamiast, jak zazwyczaj, przyjść na ujeżdżalnię. Gruby zaczął się drzeć jakby go ze skóry obdzierali, aż się w końcu rozkaszlał i zapluł, ale polecenia wykonywał. Za to foch - gigant przyszedł gdy Tash zabrała Storma z ujeżdżalni... Gringo zaczął się boczyć, uciekać od łydki, próbował mi wyrwać do przodu, aż w końcu zaczął strzelać z zadu. Ogólnie zachowywał się jak porąbany, co jest o tyle ciekawe, że ze Stormem w sumie nie miał wiele do czynienia. Wkurzyłam się. Ogarnęłam go z siodła, potem zsiadłam, przegoniłam go z ziemi, wsiadłam z powrotem. W między czasie Czarek przyszedł z Beanie. Wygoniłam ich za winkiel, żeby Gruby ich nie widział i wzięłam go na ugięcia. Gięcie, gięcie, wolta, gięcie i tak dopóki nie zrozumiał. Uspokoił się dopiero jak dodatkowo przeszedł się kawałek "na wstecznym". Przez resztę treningu był jak anioł. Wczoraj też pracowało się nam bardzo dobrze.
A Beanie jest ostatnio "nudna", bo nic spektakularnego nie odwala. Chodzi grzecznie po drągach, galopuje grzecznie na lonży. Bez lonży też się bardzo słucha. Robiłam z nią kilka ćwiczeń do showmanship i całkiem nieźle to zaczyna wyglądać. Czarek już szykuje powrót do siodła i zaczniemy regularniejsze jazdy.