Miałam opisać wrażenia z ostatniego treningu w terenie, ale mój "tygrysi skok" przez mały rów, ze "stój" na młodym wałachu to kompletne nic w porównaniu z relacją jaką przyniósł mi dzisiaj Tomek. Opisuję od razu, żeby nie zapomnieć szczegółów:
Ostatnio Tomek pojechał z szefem na trening z fryzami, kierowali się w stronę pubu w okolicach Shirley. Gwoli ścisłości, Shirley jest to dzielnica Southampton zamieszkana głównie przez Polaków, znajduje się niedaleko Centrum. Jadą sobie spokojnie, a za nimi gromada ludzi z końmi zaprzężonymi w sulki (dwuosobowe, lekkie powoziki). Jeden z powozików, zaprzężony w szetlanda, prowadził dziesięcioletni dzieciaczek, a obok niego siedziała dziewczynka w jego wieku. Wszyscy jechali w normalnym ruchu ulicznym.
Nagle krzyk, wrzask, szetland fruuu do przodu luzem, sulka przetoczyła się na bok, a dzieciaki wystrzeliły w górę jak z katapulty. Wszystkie samochody STOP! Kierowcy boją się ruszyć, boją się oddychać. Powożący pozawracali sulki migiem, pod prąd, po pasach zieleni! Wszyscy ruszyli z kopyta do dzieciaków. Tomek zeskoczył z maratonki i też popędził w tamtym kierunku. Wielki szacun dla poszkodowanego dzieciaka, bo ledwo uderzył o ziemię, a już się zerwał i poleciał za swoim kucem. Kuca złapali, Tomek przytrzymał innego konia, bo wszyscy pozeskakiwali z sulek rzucając wodze i zostawiając konie, bajzel totalny. Dzieciaczek rozpłakał się z emocji dopiero jak już było po wszystkim.
Co się okazało. Jedna pani samochodem uderzyła z tyłu w sulkę, albo przestraszyła kuca...albo jedno i drugie. Strasznie przepraszała.
W końcu wszyscy się pozbierali i cała kawalkada ruszyła dalej... Tak, dziesięciolatek i jego towarzyszka też.
Zatrzymali się pod pubem i jak to Tomek wspomniał - "No kurde środek miasta, a tam ze dwadzieścia koni. Koń przywiązany do latarni, jedzący siano z siatki. Inny przywiązany do przystanku autobusowego, też z siatką. Dupy im wystają na jezdnię, a samochody jakby nigdy nic przejeżdżają obok, ludzie normalnie chodzą, robią zakupy!".
Żeby to było wszystko...ale w pewnej chwili jeden z powożących, może 12-letni, pulchny gówniarz odwiązuje jednego kłusaka i hajda na oklep między samochodami w ruchu ulicznym. Potem drugi chłopak odwiązuje coba i za nim pruje również na oklep. Jeżdżą po ulicy w jedną i drugą stronę...a na chodniku stoi ich mamusia i filmuje. Tomek stwierdził, że ma pełen szacunek dla umiejętności jeździeckich 12-latka gdyż zapieprzał na pełnym luzie, w ruchu ulicznym i znakomicie panował nad koniem. Zresztą tego gówniarza to nawet ja kojarzę, bo nie raz i nie dwa widziałam go samego w sulce koło stajni.
Oczywiście piwo lało się strumieniami, muzyka na żywo grała, towarzystwo się rozbawiło...i zaczęli śpiewać. Pełna radość, aż tu nagle podjeżdża policja. Tomek stwierdził "Oho, będą spisywać, bo przecież widać, że konie stoją przywiązane, więc wiadomo kto pije. Poza tym stoją częściowo na ulicy, częściowo na chodniku...ALE NIEEE! Oni podjechali porobić sobie zdjęcia z końmi!"
Po pewnym czasie Tomek z szefem i fryzami zwinęli się...i podjechali do kolejnego pubu, gdzie były już zamontowane specjalne koniowiązy i normalny parking dla powozów. Przypominam - środek miasta! Tomek stwierdził, że następnym razem bierze ze sobą aparat fotograficzny.
Tak to już jest w kraju gdzie koń jest bogiem, a najlepsze jest to...że to wydarzenie wcale nie jest czymś dziwnym i niesamowitym.
środa, 28 sierpnia 2013
niedziela, 18 sierpnia 2013
Na nowej drodze życia...
Reaktywacja po długiej przerwie. Dużo się wydarzyło, a nie o wszystkim jeszcze mogę pisać. Potocznie mówiąc dzieje się "grubo".
W okolicach końcówki lipca dowiedzieliśmy się wszyscy, że musimy się wynieść ze stajni gdyż utrzymanie dużego domku holenderskiego za drogo kosztuje. Potem okazało się, że tylko Czarek i ja mamy się wynieść, Tomek został, bo ktoś musi robić za stróża w stajni. Z początkiem sierpnia chłopaki złożyli wypowiedzenia i pracują jeszcze do września. Dlaczego? ahahahaha...no o tym może później w zależności od tego co "wyjdzie w praniu".
W każdym razie ostatni raz miałam ataki nerwicy w liceum i to nie tak często. Ostatnio przez te wszystkie dzikie sytuacje miewałam je niemal dzień w dzień. Swoją drogą jest to ciekawe zagadnienie biologiczne - w sytuacjach stresu tętno przyspiesza, adrenalina rośnie i organizm szykuje się do ataku, albo ucieczki...tylko cholera jasna dlaczego w nocy?! No nieważne. W każdym razie Czarek i ja nie mieszkamy już w stajni tylko w przestronnym mieszkaniu, w dzielnicy Southampton, zwanej polską dzielnicą. Mieszkanie wynajmujemy razem z Tomkiem, więc dołączy on do nas we wrześniu. A na razie jesteśmy na nowej drodze życia, znowu na dorobku można by rzec.
A oprócz tego, że Czarek jeszcze odpracowuje ostatnie tygodnie w stajni to staramy się pracować jako freelancerzy, tzn. układamy konie na zamówienie, najczęściej u klienta. Jak na razie to są takie niemrawe początki, poza tym zbliża się zima, ale temat jakoś ruszy to może przejdziemy na samozatrudnienie. Mając kilka koni do treningu w różnych miejscach można całkiem nieźle na tym wyjść. Chociaż nie ukrywam, że nie jest naszej trójce teraz łatwo i bardzo się zawiedliśmy na niektórych tubylcach.
Mam tylko jedną nadzieję....że Karma rzeczywiście okaże się wielką suką i wróci do tych co trzeba. Hough!
Subskrybuj:
Posty (Atom)