Normalnie nie komentuję takich rzeczy, bo wyrosłam z rozpętywania "gównoburz".
A co mnie tak "wzburzyło"? Zacznijmy od początku...
Wyobraźmy sobie, że młoda dziewczyna, obrotna, z sukcesami na koncie postanawia otworzyć własną stajnię. Ma do pomocy rodzinę, wprowadzają się pensjonariusze, są prowadzone jazdy, interes się kręci. Normalnie w tym biznesie jest tak, że zdarzają się miesiące fajne i te gorsze, a zapieprzać trzeba ciągle tak samo. Nastał widocznie taki gorszy okres i co dziewczyna zrobiła? Napisała w internecie jak to jej źle, że miało być inaczej, stajnia miała być odskocznią, a nie jest, itp. I to wszystko publicznie. Na tyle publicznie, że pensjonariusze to widzą, uczniowie widzą, potencjalni nowi klienci też widzą.
Ja wszystko rozumiem, też mamy "u nas" chwile gorsze i lepsze. Całą zeszłą zimę, gdy były problemy z otwarciem szkoły jazdy, Tash chodziła smutna, że nie wie co to będzie, ja jej odpowiadałam "cicho babo! Wszystko będzie dobrze!". Ona przestawała "płakać", a ja szłam po kryjomu wyć do Czarka. Haczyk tkwi w tym, że nasze marudzenia nie wychodziły poza paszarnię na zasadzie "co powiedziano w paszarni, zostaje w paszarni". Pensjonariusze, uczniowie i potencjalni nowi klienci nie byli obciążani naszymi problemami. A powód jest bardzo prosty - nie można pokazać tej niestabilności, klient MUSI czuć się z tobą bezpiecznie, bo inaczej zabierze konia i pójdzie gdzie indziej. I to nie chodzi o to, żeby ściemniać do ludzi. Po prostu nie obciążać ich problemami, które ich nie dotyczą.
A wiadomo, że konie to kupa radości, z przewagą kupy. Przeżrą i wysrają całą kasę. Zwłaszcza okres zimowy jest trudny i można być podłamanym, można się czasem wyżalić, ale nie na publicznym profilu stajni! Ja jestem królową malkontentów, marudzę niemalże zawodowo, a Czarek za wysłuchiwanie tego niedługo zostanie świętym, ale on ma filozoficzne podejście do życia (całe szczęście!). W stajni nie marudzę.
Niektórym może się wydawać, że mam "zimne" podejście do pewnych spraw, ale kiedyś też myślałam, że wystarczy otworzyć stajnię i to wszystko będzie się samo kręcić. Gucio prawda! Niektórzy jak wyjdą "na zero", to skaczą z radości. Czytałam jakoś czas temu artykuł pewnego trenera cuttingowego z USA. Facet opisywał, że jak zaczynał, to sam sklecał ogrodzenie ujeżdżalni z tego co znajdował z odpadów budowlanych, zapieprzał po 12-14 godzin, jeździł ludziom konie za darmo, żeby wyrobić sobie renomę, a jego partnerka pracowała normalnie "na etacie", żeby mieli z czego żyć i dokładać do interesu.
Reasumując większość z nas, koniarzy to pod tym względem pojeby. Jesteśmy pojebami, że siedzimy w tym biznesie, mamy tego świadomość i jesteśmy z tego dumni :D
Dzisiaj dla odmiany leje i wieje |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz