środa, 20 marca 2013

Pierwsza jazda Małej i WIZYTACJA

W dalszym ciągu jestem pod wrażeniem obycia Małej z końmi. Obecnie wprowadza i wyprowadza już z boksów wszystkie, nawet te "większe i groźniejsze". Bez problemu dała sobie radę z "konioczołgiem" Maxem, który głównie upodobał sobie chodzenie po liniach prostych. Nie chciał jej wejść do boksu, to sprzedała mu prztyczka w nos i problemu nie było.

 Dodatkowo powierzyłam jej drobniejsze zabiegi pielęgnacyjne i radzi sobie bez zarzutu, w podobnym tempie co ja, więc tak jak obiecałam po południu poprowadziłam jej jazdę.

 Ostatni raz Mała jeździła na Flashu, ale krótko gdyż zaczęło lać i musieli z Czarkiem przerwać trening. Chciałam i tym razem "wsadzić" ją na kuca, ale szefostwo nie zgodziło się na to, gdyż po ostatnim wypadku Flash ma opinię zabójcy i ogólnie jest uważany, za konia niebezpiecznego. Drażni mnie takie podejście niebywale, ponieważ takie wypadki są w 100% winą jeźdźca, koń nic tutaj nie zawinił. Ojciec Małej też stwierdził, że to jest KOŃ, a nie rower. Żywe zwierzę, które może mieć zły dzień i ma prawo się zbulwersować przy niewprawnym jeźdźcu. No, ale wracając do jazdy Małej - Flash i tak jest dla niej za mały. Dla mnie to w sumie dobrze, bo kuc jest teraz tylko i wyłącznie mój.

W ostateczności wzięłam na naukę jazdy Pancho, a wcześniej sama na nim pojeździłam chwilę. Wywindowaliśmy Małą na siodło i hajda do przodu. Dawno nie uczyłam jeźdźców na lonży, a już nigdy na tak leniwym koniu jak Pancho. W gruncie rzeczy lekcja była bardzo podstawowa - pilnowanie pięty w dół, sylwetki, rąk, a potem ćwiczenia wspomagające dosiad i balans. Mała ma duże problemy z balansem i jeszcze nie potrafi zsynchronizować działania łydek z rękami i z utrzymaniem sylwetki. To przyjdzie z czasem, trzeba tylko wyjeździć swoje "dupogodziny", a ja jestem dobrej myśli, zresztą bardzo lubię uczyć, chociaż jest to ciężki kawałek chleba.

A co się działo wczoraj?
 Wczoraj ,mieliśmy WIZYTACJĘ bardzo ważnych osób. Dostaliśmy polecenie ogarnięcia całej stajni do godziny 8 rano, czyli pracę mieliśmy zacząć godzinę wcześniej, ale Tomek stwierdził, że zrobi wszystkim psikusa i zaczął sprzątać stajnię o 4 rano. Potem udawał, że w dwie godziny ogarnął wszystko.
 Oprócz ogarnięcia stajni mieliśmy też założyć nasze urocze granatowe "mundurki". Każdy z nas dostał bluzę z logo i dwie koszulki polo. Kurtki chyba później dostaniemy, więc wczoraj skazani byliśmy tylko na bluzy. Naładowałam pod spód dwie koszulki i jeszcze jedną bluzę, ale i tak rano zmarzłam. Jednak trzeba było wytrzymać.

Jak ważne osoby już sobie poszły to wskoczyłam szybko w normalną kurtkę. Zresztą pogoda się wtedy poprawiła i zrobiło się ciepło i wiosennie. Przynajmniej nie musiałam kąpać koni przy zamkniętych wrotach. Zwykle jak jest zimno to zamykam stajnię, żeby nie wiało. Do wykąpania i zaplecenia miałam trzy fryzy, gdyż tym razem przed zaprzęgiem miał jechać jeździec wierzchem. Dosyć częsta praktyka tutaj i wygląda to bardzo dostojnie.

Winstone po kąpieli

Na przyszłość powinnam pisać posty na bieżąco, żeby uniknąć bałaganu, no ale cóż...zmęczenie czasem wygrywa...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz