piątek, 4 października 2013

Dostałam w kość...

Nigdy nie przypuszczałam, że tak bardzo da mi się we znaki...kuc. Drifter nie jest koniem narowistym, nie miewa odpałów, ale...no właśnie.
 Ostatnim "koniem-profesorem" był dla mnie ogier Czarka, Hint Shabo, teraz kiedy przesiadłam się znowu w siodło klasyczne trafiłam na doświadczonego zawodniczo kuca.

Na początku nic nie zapowiadało "nieszczęścia", ot nieco leniwy mikrus mi się trafił. Dopiero gdy z polecenia właścicielki przesiadłam się w siodło klasyczne, zaczęła się jazda. Zlewanie tematu, nie wyjeżdżanie narożników, płoszenie się i próby wynoszenia mnie były na porządku dziennym. Do tego na początku nie czułam się zbyt komfortowo w siodle klasycznym zwłaszcza, że "służbowe" siodło jest usytuowane nie na czapraku jak to zwykle bywa, ale na specjalnych panelach. Ponoć lepsze dla konia, ale jeździec musi się przyzwyczaić. W każdym razie ostatni tydzień upłynął mi pod znakiem zaciskania zębów i załamywania rąk. Dzisiaj dopiero nastąpił niewielki przełom. Złowieszczy mikrus ustąpił i zaczął się uginać na prawą stronę.

A tak w ogóle to nie polecam jazdy w siodle angielskim w dżinsach...na początku popełniłam ten błąd. Bolało...


Światełkiem w tunelu jest dla mnie inny kuc - Mischief. Układany przeze mnie od zera, z początku miewał dziwne zajawki. Na przykład płoszył się na dźwięk wydawany ustnie, a imitujący "pierdzenie". No to, żeby go odczulić musiałam prowadzać go po ujeżdżalni i "popierdywać". Z jakiegoś powodu wzbudzało to ogromną radość zgromadzonej gawiedzi...
 Jednak przyznać trzeba, że kuc szybko się uczy, jest chętny do pracy i zadziwiająco elastyczny. Oczami wyobraźni już widzę dzieciaki startujące na nim w western trail...


1 komentarz:

  1. lol..dobre..wiecej takich konskich opowiastek i zdjec!

    OdpowiedzUsuń