czwartek, 23 kwietnia 2015

I po zawodach....

Kurcze, nie wiem od czego zacząć, tyle wiadomości się namnożyło. Przede wszystkim pierwsze zawody WES w tym sezonie, a raczej w tym roku, gdyż sezon w gruncie rzeczy ciągnie się tutaj przez cały rok.
 Pogoda dopisała, było wietrznie, ale słonecznie i miło. Frekwencja również szkoda tylko, że tak mało juniorów startuje z WES, a jednocześnie fantastycznie jest patrzeć jak osoby w dojrzałym wieku świetnie radzą sobie z końmi (często młodymi), chcą trenować i chcą startować.
 Zmagania rozpoczęły się o godzinie 10tej rano i trwały mniej więcej do godziny 16tej. Najwięcej osób startowało w klasach Trail, Pleasure, Horsemanship i Ranch Horse. Tylko dwoje zawodników zdecydowało się na Western Riding, a troje na Reining. W Reiningu pomimo niskiej frekwencji można było zobaczyć kilka ładnych sliding stop'ów. Następne zawody u nas odbędą się latem i to pewnie już na zewnętrznej ujeżdżalni, a tam jest o wiele lepsze podłoże, więc będzie na co popatrzeć. Zdjęcia zrobiła niezastąpiona Anita Walkowska - Hopcia i można je obejrzeć o tutaj - AWH Photography

"Ciemną stroną" zawodów było to, że wałach, z którym pracuję na krótko ześwirował. W środę Drywood Dash N Cash dał mi pierwszy galop ze mną na grzbiecie co skwitowałam wybuchem wielkiej radości zwłaszcza, że dokonaliśmy tego bez asysty mojego szefa. Właściwie to potem miałam ochotę dać sobie mocno po twarzy, bo teoretycznie miałam zaczekać z tym na bossa. Powiedział, że jak chcę to mogę sama, ale "jak coś" to mogę zaczekać na niego, a we mnie odezwała się taka typowa przekorno - ambitna natura: "Co? Ja nie zrobię? To potrzymaj mi piwo...". Tak czy inaczej wyszło dobrze.

W piątek przed zawodami poszłam jak zwykle pracować do round-penu. Dash był taki sobie, spięty i podenerwowany. Wystraszył się jak z nad ogrodzenia wynurzyła się Anne pytając kiedy round-pen będzie wolny. Uspokoiłam go, ale potem centralnie po drugiej stronie ściany Rich odpalił podkaszarkę. Dziękuję, nie wsiadam. W sumie niczyja wina, czasami zdarza się taki dzień, że ktoś ci z krzaków wyskoczy.
 W sobotę (dzień zawodów) większość koni miała wolne. W niedzielę byłam sama i wróciliśmy do pracy. To była masakra. Odskakiwał od ściany, panikował i nie chciał wykonywać poleceń. Zdołałam wsiąść, ale płoszył się jak głupi, więc nie było mowy o czymś więcej niż stęp. W poniedziałek już zaczęłam panikować gdyż było podobnie. We wtorek rano rozżalona powiedziałam szefowi, że chyba "zepsułam"...a tu zdziwienie, bo koń "wrócił" do normalności, ale i tak najlepiej było wczoraj. Wykonywał wszystkie ćwiczenia bez sprzeciwu, po raz pierwszy zagalopował na wypięciu i był bardzo chętny do ruchu. W siodle mogłam wprowadzić nowe ćwiczenie w kłusie, a Dash był lekki, skupiony i łatwy do prowadzenia. Dał piękny galop, który został sfilmowany w celu pokazania go właścicielom. Jestem już o niego spokojna i mam nauczkę, żeby się tak bardzo nie przejmować. Zresztą Czarek jak zwykle miał rację, bo już po niedzielnych świrowaniach powiedział, że Dash wróci do normalności.

Jeszcze jeden koń nam "znormalniał". Klacz Cutting Rock Cake zwana Lulu wczoraj dostała normalne siodło, ochraniacze i side-pull. Poradziła sobie świetnie i pewnie wkrótce będziemy próbować na nią wsiadać. A tak wczoraj wspominaliśmy jak przyszła. Rety jak ona wszystkich wkurzała. Pierwszy tydzień darła się całe dnie, nie dało się jej dotknąć, a wyprowadzanie to była masakra. Potem jak ręką odjął. Z Dashem wychodzą razem na noc na padok, mają też boksy obok siebie i żyją w wielkiej przyjaźni.

Przypominamy o naszej skrzynce kontaktowej: megiczarek@gmail.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz