poniedziałek, 22 kwietnia 2013

O powozach słów kilka

Z okazji ostatniego eventu (Big Spring Drive) z czeluści garażu został wyciągnięty powóz, którego jeszcze nie widziałam. Postanowiłam więc popytać o to i owo i napisać konkretny post dotyczący tym razem głównie powozów. Największym pasjonatem powożenia, a także wszelkich niuansów związanych z uprzężami i karetami jest u nas Callum, więc chętnie udzielił mi wszelkich informacji.


 To cudeńko wyjechało z warsztatu pana Zenona Mendyki z Dolska, i było robione na specjalne zamówienie, więc jest to oryginalny "coach" (inaczej powóz pocztowy/dyliżans), a raczej tzw. roof seat break, które są bardziej pojazdami piknikowymi. Ot, jedziesz sobie do parku, zostawiasz karetę pod opieką stangretów, a sam rozkładasz sobie kocyk/stolik i urządzasz posiłek na świeżym powietrzu.
 Taki pojazd jest wart mniej więcej 20 tys. funtów. Firma Mendyka jest podobno jedną z najbardziej znanych na świecie manufaktur tworzących powozy konne wszelkiego rodzaju, właściwie wyłącznie na specjalne zamówienia. Na stronie internetowej www.mendyka.pl można obejrzeć prawdziwe dzieła sztuki. Czyli jak widać "Polak potrafi". Zresztą wszystkie "nasze" eventowe karety, karawany i maratonki pochodzą z Polski, od firmy Sierakowski i Syn.

Wróćmy jeszcze do naszego powozu.



Te "szufladki" z tyłu pojazdu służą do przechowywania sztućców, talerzy, oraz żywności, czyli właściwie całego kosza piknikowego. Drugi "coach", znajdujący się w garażu posiada jeszcze w kufrze specjalne przegródki na butelki wina i miejsce na duży kosz piknikowy. Klucz do kufra znajduje się zawsze w kieszeni groom'a, gdyż na zawodach musi się szybko uwinąć z otwarciem wszystkich zakamarków, gdyż oceniane jest właściwie wszystko.


Te skórzane "trzymadełka" są przyczepione na tyłach powozu i są to uchwyty pomagające obu groom'om wspiąć się na swoje miejsca. Cała procedura wskakiwania na powóz musi być perfekcyjnie zsynchronizowana. Stangreci muszą zrobić to jednocześnie i dosłownie w rytmie "raz, dwa, trzy, siad!". To również jest oceniane na zawodach.
 Do latarenki wsuwa się dwie świeczki, które wysuwają się w miarę topnienia wosku. Taki sprytny mechanizm, a sama latarenka daje zdumiewająco dużo światła dzięki znajdującym się w środku lusterkom, a żeby było zabawniej to świeczka musi wyglądać na używaną, nie może być nowa.

Wróćmy do samego show:


Callum dopieszcza Noble'a

Bruce
 Dzień wcześniej pracowicie kąpaliśmy i zaplataliśmy naszą główną "czarną parę" - Bruce'a i Noble'a. Już nie wspominając o tym, że Callum przez dobry tydzień czyścił uprząż, a przez ostatnie trzy dni polerował powóz.

A oto i efekt końcowy:


Zerknijmy jeszcze na "konkurencję":





Nie tylko fryzy ciągnęły zaprzęgi, ale też orzechowe Gelderlandery (zwane przez nas w skrócie, błędnie genderlandami) - holenderskie konie gorącokrwiste, używane głównie do powożenia.

Oczywiście "Polacy są wszędzie" jak zwykle, gdyż jeden z zaprzęgowych team'ów był obsługiwany przez ekipę czterech groom'ów z Polski. Anglik, który im szefował podobno zatrudnia wyłącznie Polaków.

Podobno na owym pikniku byli też członkowie rodziny królewskiej, ale niestety Czarek nie mógł biegać z aparatem wszędzie, gdyż musiał zostać i pilnować całego majdanu na parkingu. Klimat całej imprezy właściwie nie do opisania - starodawne powozy, postawne rumaki i damy w kapeluszach.
To się nazywa solidny zastrzyk angielskiej tradycji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz