sobota, 6 lipca 2013

Romsey, weneckie klimaty w Anglii

Los tak chciał, że poza pracą z końmi ostatnio rzuciło mnie do biura. Teraz przez trzy dni w tygodniu pracuję w małej agencji nieruchomości, ale za to w jakim miejscu! Do pracy dojeżdżam rowerem mijając dwie "wioski", pola i lasy. Zapraszam na małą wycieczkę...

Niecałe 4 mile od naszej stajni zaprzęgowej znajduje się niewielkie miasteczko położone w dosyć specyficznym miejscu, gdyż jest oplecione ze wszystkich stron rzeką zwaną River Test, popularnej ze względu na mieszkające w niej pstrągi. Poza tym w XIX i XX wieku Romsey słynęło z budowy składanych łodzi, wymyślonych przez ks.Edward'a Lyon Berthon'a. Łodzie te służyły jako szalupy ratunkowe na statkach oceanicznych.



Na chodnikach w całym miasteczku można znaleźć tabliczki z sentencjami, więc chodziłam i pstrykałam zdjęcia, wzbudzając tym samym radość wśród mieszkańców (2 kroki, pstryk, 3 kroki pstryk). A oto przykłady:




W Romsey urodził się  Lord Palmerston, XIX-wieczny brytyjski premier. Mieszkał dokładnie w posiadłości zwanej Broadlands (w wolnym przekładzie Szerokie Ziemie), znajdującej się na obrzeżach miasteczka. Jest to królewska posiadłość, w której m.in. spędzali swój miesiąc miodowy książę Karol i księżna Diana.

Rynek z pomnikiem Lorda Palmerston'a


Na uwagę zasługuje też rozległe opactwo benedyktyńskie, pozostałe po Normanach. W ciągu dnia bez problemu można wszystko zwiedzić, gdyż jest ono w pełni otwarte dla zwiedzających, a na tyłach katedry znajduje się również szkoła podstawowa. Normanowie zbudowali to wszystko między 1120, a 1140 rokiem, więc można sobie policzyć ile lat mają te budynki. Wojna w tamte rejony nie dotarła, więc to wszystko stoi i ma się dobrze.




Szkoła podstawowa
Oprócz opactwa znalazłam tutaj również zakon, tzn. od 1891 roku jest to dom opieki, ale napisy przy wejściu mówią, że znajdował się tutaj francuski zakon sióstr La Sagesse, inaczej Córki Mądrości, czy coś w tym stylu. W każdym razie siostry opiekują się biednymi i sierotami.

Moim najulubieńszym miejscem w całym miasteczku jest młyn. Dokładniej Sadler's Mill, młyn kukurydziany, odbudowany przez Lorda Palmerston'a w 1748 roku, ale w tym miejscu młyn mieścił się już od czasów średniowiecznych. W obecnych czasach budynek jest w rękach prywatnych. Tak poza tym obok młyna mieści się "dom moich marzeń", jak z obrazka, zresztą huk wody działa na mnie uspokajająco. 





Domek moich marzeń, tuż przy młynie
A dlaczego nazwałam Romsey małą Wenecją? Właśnie ze względu na rzekę, której rozgałęzienia, kanały i śluzy docierają niemal do każdego domu. Praktycznie każdy ogród kończy się dojściem do wody. Nic tylko usiąść w ogrodzie na ławce i zarzucić wędkę. 



Starodawna śluza przy wejściu do domu


Czyjś ogródek



Wszystkie łabędzie w Anglii są własnością Królowej, a za ich zabicie lub płoszenie można dostać karę wyższą niż u nas za  napad na człowieka.
Przerwę na lunch zwykle spędzam w okolicach młyna, albo włócząc się po uliczkach z aparatem, lub po prostu stojąc i gapiąc się na rzekę. Lubię też zaglądać ludziom do ogrodów zwłaszcza, że z powodu dużej wilgotności powietrza, jak i łagodnego klimatu wystarczy wsadzić w ziemię przysłowiowy kij i poczekać aż zakwitnie. Na koniec jeszcze kilka zdjęć:





Tak wiem, jestem okrutna. Właśnie dodałam kolejne miejsce do listy rzeczy, które trzeba zobaczyć będąc w Anglii. 

1 komentarz: