Dostaliśmy szansę od losu...Zaufano nam i powierzono w trening konie. Notabene zabawna sprawa, bo stosunkowo niedaleko od naszego miejsca zamieszkania, istnieje sobie stadnina zwana Eldon Stud Farm.
Właścicielka hoduje konie pełnej krwi angielskiej i to z nie byle jakich linii, gdyż jej wiodący ogier Joe Bear jest potomkiem słynnego ogiera Red Ransom, który w wyścigach powygrywał chyba wszystko co było do wygrania. Stanówka to wydatek bagatela 1000 funtów.
Dodatkowo szefowa pomimo wieloletniej jazdy w stylu klasycznym jest uczennicą amerykańskiego westowego trenera Paul'a Yenny i zwolenniczką jego metod treningowych, które opierają się na naturalnej pracy z koniem i właściwie pokrywają się z tym co my robimy. Także ona jest zadowolona z naszej pracy i koncepcji treningowych, a my jesteśmy szczęśliwi, że w końcu ktoś nas rozumie. No i pracujemy teraz wyłącznie przy treningu koni. Nie obsługujemy stajni, nie sprzątamy, nie karmimy.
Zaczęliśmy wczoraj, a już mamy kilka powodów do zadowolenia. Na pierwszy ogień poszedł Freddie.
Wydelikacony 8-latek, pełnej krwi angielskiej, nagradzany za wszystko smakołykami. Podczas join - up podszedł do Czarka dwukrotnie...w nadziei, że coś dostanie. Nie dostał, więc stwierdził, że w takim razie on to chrzani i nie będzie współpracował. Nie i już. Po półtorej godzinie zaczął podążać za Czarkiem.
Dzisiaj współpracował zdecydowanie lepiej i przyjął siodło, wprawdzie z niezłą paniką. Sama też nie miałam problemów z komunikacją z nim. Zabawa zaczęła się przy próbie spłukania go wodą. Ucieczki, próby kopnięcia, oberwałam również od niego głową w bark.
Następny na tapecie był kuc rasy New Forrest Pony, o imieniu Chocko. Dziesięcioletni lider, wracający do pracy po dwóch latach przerwy spowodowanej ochwatem. Ponoć spokojny i leniwy, ale na pierwszej lonży wystrzelił z zada po czym skamieniał i nie chciał się ruszyć. Teraz jednak normalnie na nim jeżdżę, próbując nauczyć go reakcji na delikatne sygnały. Nie przemęczamy się gdyż na razie po prostu jeździmy stępem z dużą ilością zatrzymań.
Dzisiaj za to "dostałam" kolejnego kuca do jazdy. Również dziesięcioletniego, Mischief. Siodłany był chyba raz czy dwa w życiu, a było to pięć lat temu, więc pracę zaczęliśmy od początku. Kuc okazał się kontaktowy, szybko zrobiliśmy połączenie. Pod siodłem fiknął kilka razy, a podczas siodłania wystawił jęzor i obślinił mi twarz. Czarek asekurował mnie przy przewieszaniu się, ale ponieważ kuc nic nie robił to wsiadłam normalnie. Ponoć była to jego pierwsza jazda.
Ale to nie koniec, bo Czarek ma jeszcze dwie wychowanki, m.in. 3-letnią klacz pełnej krwi Domingo. Pierwszego dnia, po dwóch godzinach pracy w ogóle nie udało im się doprowadzić do połączenia. Klacz jest liderką w stadzie i łatwa nie jest, chociaż takie z początku trudne konie dają dużo radości później, po zajeżdżeniu. Wczoraj po prostu zignorowała Czarka. Dzisiaj za to dopuściła go do pewnej granicy, podeszła do niego, ale nie chciała za nim podążać. Nie bała się bata, nie chciało jej się galopować, ogólnie zachowywała się jakby robiła łaskę. "No ok, dobra niech Ci chłopie będzie nooo". Przyjęła siodło, nawet nie fikała specjalnie. Czarek wsadził nogę w strzemię, podciągnął się i prawie przewiesił. W gruncie rzeczy jeszcze godzina i klacz chodziłaby z jeźdźcem na grzbiecie, ale wychodzimy z założenia, że nie należy robić wszystkiego jednego dnia.
Kolejne "dziecko" Czarka to również 3-letnia klacz Obi. Też pełnej krwi angielskiej, niestety nie posiadam zdjęć. Wczoraj zaparła się wszystkimi czterema kopytami i nie chciała opuścić swojego stada. Cóż mogliśmy zrobić...do round-pen'u szła na wstecznym. Dzisiaj dla odmiany Czarek zrobił z nią klasyczne połączenie, wyszło wręcz książkowo. Klacz bardzo chętnie współpracowała i szybko oddała dowodzenie. W drodze do stajni dostała jeszcze lekcje chodzenia na uwiązie i chyba przyswoiła sobie prawidłowo kto może iść przodem. Jutro czeka ją pierwsze siodłanie.
W ogóle w kolejce jutro czeka na Czarka jeszcze jedna trzylatka, a na mnie kolejny kuc, a to i tak nie wszystko. W gruncie rzeczy właścicielka jest nastawiona na współpracę długoterminową w formie partnerstwa. Jest już pomysł wydrukowania nam ulotek, a i my wkrótce przejdziemy na samozatrudnienie, czyli to co zawsze chcieliśmy robić - pracować z końmi na własny rachunek.
Jak na razie wszystko idzie ku dobremu...