Taak, większość koniarzy zdaje sobie sprawę z faktu, że praca z dużymi zwierzakami bywa ryzykowna. Pracujemy tutaj z fryzami, więc mamy pewien szacunek i respekt do ich ciężaru i siły, ale... no właśnie, mówi się, że najciemniej jest zawsze pod latarnią.
Wczoraj wypuszczaliśmy na łąki dwa ogiery mountain welsh pony. Tak, takie słodkie kucyki z dużymi oczami i małymi uszkami. Takie kochane i "łagodne", że ciągnęliśmy losy kto przeprowadzi Vinniego te sto metrów od ciężarówki na pastwisko. O dziwo obyło się bez specjalnych szaleństw, ale za to dzisiaj...
Dzisiaj stwierdziłam, że z racji pięknej pogody wypuszczę na pastwisko klacz, odsadka welsh mountain pony. Małe toto, wielkookie, sięgające mi gdzieś tak do biodra, no może do pasa. Fikała praktycznie przez całą drogę na padok, ale nauczona doświadczeniem nie spieszyłam się i trzymałam wariatkę krótko przy kantarze. Nie jest jeszcze na tyle silna, żebym nie mogła jej utrzymać jedną ręką.
Żeby dostać się na "jej" padoczek muszę przejść kawałek przez większy padok i przez błoto. Otworzyłam więc bramkę, zrobiłam kilka kroków i...nie wiem jak to się stało, ale kobyłka poleciała, a ja poleciałam za nią, ale w błoto wyjąc z bólu.
To był ułamek sekundy, prawdopodobnie wdepnęłam w to błoto, zachwiałam się, poluzowałam uwiąz, a wtedy mała wypruła do przodu i strzeliła z zadu trafiając małymi kopytkami centralnie w oba moje kolana. Leżałam w tym błocie nie mogąc się podnieść, wyłam i wołałam Czarka. Akurat pracował na ujeżdżalni z Pancho, więc obydwaj przybiegli. Nie mogłam wstać, więc Czarek musiał mnie podnieść, a potem poszedł złapać kuca. Usiadłam na płotku z Pancho pod bokiem (notabene podobno ten koń nie lubi kobiet, albo to bzdura, albo nie jestem kobietą), a Czarek zdołał w końcu wywalić klacz na jej padok. Byliśmy mocno zaniepokojeni co to będzie z moimi kolanami. Pół biedy, że mogłam wstać i podreptać do samochodu.
W domu okazało się, że prawe kolano mam opuchnięte i sine z prawej strony, a lewe również opuchnięte, ale też lekko draśnięte, prawdopodobnie oberwało gorzej, bo bardziej boli. Dzisiejszy dzień mam wyjęty z życiorysu, ale w gruncie rzeczy moje "obrażenia" nie są takie wielkie. Boli jak cholera, ale mogę się względnie poruszać, a jutro i tak muszę iść normalnie do roboty.
Ryzyko zawodowe...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz