środa, 12 sierpnia 2015

A tyłek rwie od siodła...

Tak, pierwszy raz od dawna doświadczyłam "bólu dupy". Na szczęście tylko od siodła, więc taki ból może sobie być, bo przypomina, że mam dużo jeżdżenia.


Cuttin Rock Cake vel. Lulu pojechała szczęśliwie do domu. Będę za nią tęsknić, bo w sumie to był jeden z tych koni, które "robiłam" sama. Tego samego dnia na jej miejsce przyjechała paintka Gem, więc Dash nie stał długo sam. Teraz wychodzi na noc razem z Gem i wszyscy są szczęśliwi.

 Wczoraj pokazywałam co przez ostatnie kilka dni robiłam z Dashem. Miałam lekkiego stresa, zawsze mam. Przy woltach w kłusie boss kazał go zatrzymać. Nastała chwila ciszy, a mnie przez głowę przeleciały setki bluzgów i niewesołych myśli typu "No k... co tym razem jest źle?!". Boss uśmiechnął się i stwierdził, że wszystko wygląda dobrze i jest progres. Odetchnęłam z ulgą. Potem pokazałam zagalopowania, które ćwiczyłam przez ostatnie dni. Dash przechodzi z kłusa do galopu już całkiem spokojnie, więc przyszedł czas na ustawianie głowy i skracanie chodu. Mam tylko zwolnić tempo i trochę mniej go cisnąć przy innych ćwiczeniach, no i teraz mam też zacząć wsiadać ze stopnia, bo on ma z tym problem, a właścicielka tak właśnie będzie wsiadać.
 Zawsze się tak przejmuję jak mam pokazać "czego dokonałam" z danym koniem. To jest chyba taka cecha mojego charakteru.

Cuttin Rock Cake
We czwartek (czyli jutro) mam znowu zabawić się w crush test dummie i przewiesić się przez Gimpie. Pamiętacie jak opisywałam małego czarnego AQH, którego nazywaliśmy "nerd" i z którym były takie problemy? No to teraz dojrzał, nie wrzeszczy już jak zostaje sam w stajni i zrobił się bardzo przyjacielski.
 Zawsze mnie to fascynowało jak te wszystkie młode konie najpierw stroją fochy, próbują wetrzeć mnie w ścianę round-penu, ponoszą i robią inne głupoty, a potem normalnieją i można z nimi wykonać wszystkie ćwiczenia. Jak już przechodzę z takim "dzieckiem" na krytą halę to wspomnienia z ciężkich początków zaczynają się trochę zacierać. To jest niezmiennie fascynujące...

Gringo za to z każdym dniem daje nam coraz więcej. Mamy z Czarkiem specjalny system treningowy teraz. Kiedy rozstawiam konie na noc na padoki Gringo zostaje przy jednym ze stanowisk do siodłania i czeka na Czarka, a ja kontynuuję wieczorne ogarnianie koni. Czarek przyjeżdża, siodła go i rozgrzewa. Ja dołączam do chłopaków jak tylko dam siano, bo tak cyrkluję, że między sianem, a właściwym karmieniem mam jeszcze około 30 minut. Wtedy wsiadam. Po godzinie 17-tej właściwie nie wolno mi jeździć, więc taki system jest bardzo dobry. Jeżdżę do 17tej, a potem kończę ogarniać stajnię.

zawody fot.jdrpictures



czwartek, 30 lipca 2015

Nasze pierwsze zawody w Anglii

 W ostatnią sobotę odbyły się u nas zawody kwalifikacyjne WES (odpowiednik naszej Polskiej Ligi Western i Rodeo). Już dawno postanowiliśmy wystawić Gringo i tak też zrobiliśmy.

 Oczywiście nie obyło się bez paniki, bo w sumie to byłam mocno nieogarnięta. Wydawało mi się, że mam wszystko przygotowane tj. koszula, czapsy, itp, a potem i tak na dzień przed Czarek doprowadzał mi do porządku czapsy i kapelusz (o którym na śmierć zapomniałam).
 Dzień wcześniej Anne i Christina ustawiały na zewnętrznej arenie czworobok i do poszczególnych palików poprzyczepiały ozdobną trawę trzcinową. Podprowadziłam tam Gringo, żeby sprawdzić czy się nie płoszy. Nie płoszył się, ale ku uciesze pań bardzo chciał tą trawę zeżreć.
 W ogóle w piątek strasznie lało i niektóre konie kąpałam w deszczu, a Gringo miał być kąpany w sobotę rano.
 W sobotę miałam normalny dzień pracy, więc byłam podwójnie zestresowana zwłaszcza, że znałam tylko godzinę rozpoczęcia całego show (10.00), nasza konkurencja była siódma z kolei, ale godziny nie były podane z wiadomych przyczyn  - nigdy nie wiesz jak długo dana konkurencja potrwa. Miałam o tyle dobrze, że szef dał mi wolną rękę co do popołudniowego karmienia, ot jak mi wygodnie, żebym zdążyła się ogarnąć.

 Czarek został zwerbowany przez Bob'a do rozstawiania schematów Trail'a, a potem pilnował poprawnego ustawienia elementów po każdym przejeździe. Gringo w rezultacie wykąpany nie został, ale i tak był czysty.


W międzyczasie jak tylko rozstawili stoiska ze sprzętem to Czarek poleciał kupić nowy kocyk pod siodło, bo ze starym rzeczywiście wstyd było startować. Gringo zniósł wszystkie przygotowania bardzo spokojnie, nie przeszkadzał mu nawet hałasujący pan z mobilnym barem. Pryskanie grzywy i ogona brokatem też go nie obeszło specjalnie. Tego dnia był zresztą siodłany dwa razy gdyż lunch time wypadł przed naszym występem.
 Jak już wspominałam w piątek lało cało dzień, więc niestety zawody zostały przeniesione na krytą halę. Na zewnętrznej arenie stała woda. Po przebronowaniu mniej więcej dało się jeździć, więc zrobiono tam rozprężalnię, ale konkurencje zostały rozegrane pod dachem. Nie była to specjalnie komfortowa sytuacja gdyż hala była mniejsza.



 Gringo pokazał się dobrze w Western Pleasure, był bardzo spokojny i grzeczny. Trochę się ścigał z innymi końmi i miałam drobne problemy z wyprzedzaniem i skracaniem chodów, ale ogólnie jesteśmy z niego zadowoleni. Żałujemy tylko, że nie wystawiliśmy go też w Ranch Horse Pleasure, bo bez problemu poradziłby sobie ze schematem. To był akurat mój brak wyczucia, bo wydawało mi się, że lepiej mu pójdzie z innymi końmi. No ale mamy przynajmniej do czego się szykować na następne zawody.
Samo Pleasure podobało mi się, ale moim skromnym zdaniem za wcześnie puszczali zawodników na arenę przez co odstępy między końmi były dosyć małe. Zmiana kierunku jak dla mnie nietypowa, bo przez półwoltę w kłusie co przy tej ilości koni było wyzwaniem. Nietypowe też było cofanie. W Polsce pamiętam z zawodów, że zjeżdżaliśmy do środka, ustawialiśmy się w rzędzie i każdy kolejno cofał. Tutaj kazali po prostu się zatrzymać i cofnąć. Wszyscy na raz. Gringo nie chciał od razu cofnąć przez co zawodniczka jadąca przed nami musiała przerwać swoje cofanie żeby nie wsadzić nam tyłka swojego konia w nos.
 Jedna rzecz mnie tylko wkurzyła. Wyjeżdżamy z hali po zakończeniu konkurencji, a tam nie ma miejsca, nie ma gdzie się ruszyć. Konie stoją i to nie tylko ci którzy czekali na następną konkurencję, ale też ci którzy podjechali poplotkować. No i zatkali przejazd całkowicie. Skończyłeś swoją konkurencję? To odstaw konia, a jak chcesz plotkować to przyjdź pieszo i stań z boku.
 Poza tym jednym mankamentem zawody były udane, a Czarek sprawdził się jako luzak...no i był jedyny przytomny z naszej całej trójki.

 A z innych informacji... We wtorek pokazywałam "moją" klacz cuttingową Lulu właścicielce. Młoda bardzo dobrze wykonywała wszystkie manewry, właścicielka bardzo zadowolona z postępów. Okazało się, że w przyszłym tygodniu klacz jedzie do domu czyli nie zdążymy już poprawić galopów. Tak to jest, w sumie nigdy nie wiesz kiedy konia zabiorą. Terminy zawsze są tylko orientacyjne.
 Dostałam też spowrotem Dasha i mam kontynuować to co było wcześniej już zaczęte, czyli elementy Trail'a.
Czyli ogólnie nie narzekam na brak wrażeń...


Zapraszamy do komentowania i zadawania pytań. Nasza skrzynka kontaktowa wciąż prężnie działa - megiczarek@gmail.com




poniedziałek, 13 lipca 2015

Małopolak wśród Quarterów, czyli szykujemy się do zawodów

Już za dwa tygodnie, 25 lipca odbędzie się u nas Summer Show. Będą to dla mnie i Gringo pierwsze angielskie zawody, w których wystąpimy jako zawodnicy. Mamy zamiar wystąpić tylko w dyscyplinie Western Pleasure, ot tak, żeby się oswoić, zwłaszcza że nie mieliśmy dużo okazji do treningu.

 Z powodu ekstremalnej ilości pracy nie zawsze mogłam wsiąść na Gringo. Wiadomo, że pierwszeństwo mają konie "służbowe", a niestety nie wolno mi jeździć po godzinach pracy. Teraz trochę się "zluzuje" gdyż w sobotę wyjechał jeden koń, a dzisiaj ma wyjechać kolejny. Dodatkowo we wtorek ekipa wyjeżdża na zawody zabierając około 5-6 rumaków, więc będę mogła przenieść zwierzaki do "górnej" stajni na tydzień. Będzie to duże ułatwienie dla mnie gdyż ostatnio jak jedne konie wychodziły rano na dwór to kolejne schodziły z nocy do tych samych boksów, czyli była pełna rotacja. Zazwyczaj staraliśmy się tego unikać, żeby konie wracające rano do boksów miały od razu czysto. Ot, mniej roboty i stresu.

Czasami udawało mi się wsiąść na Gringo po godzinach pracy, ale niestety zmęczenie dawało mi się porządnie we znaki. Kawał dobrej roboty odwalił Czarek trenując z Gringiem po powrocie z pracy i w weekendy. Powiem szczerze - jak Gringo przyjechał to byliśmy sceptyczni czy wróci do pracy po 4 latach przerwy. Teraz nasz koń zaskakuje nas z dnia na dzień, a miękkością, spokojem i chęcią do pracy bije na głowę wiele koni AQH, znajdujących się u nas w regularnym treningu. Nie są to nasze czcze przechwałki gdyż koniu zaczął zwracać na siebie uwagę innych. Przede wszystkim niektórych "poraża" jego wielkość, poza tym wiele osób pyta o jego rasę. Wychodzi na to, że teraz charakterystykę rasy małopolskiej mogę recytować z pamięci. Kilka osób nadało mu przezwisko "war horse" ze względu na jego gabaryty i mocne nogi. No a my, cóż - puchniemy z dumy i to do tego stopnia, że Czarek musi się hamować, żeby za bardzo się nie popisywać na ujeżdżalni, a i z jazd schodzi szczęśliwy i uśmiechnięty.
 To jest też kolejna lekcja dla mnie, żeby wierzyć w to co się ma, bo nigdy nie przypuszczałam, że koń małopolski zrobi w Anglii taką furorę. A i dzięki Gringo przemyciłam tutaj trochę naszej polskiej historii.
 No i wyszło, że my się "z choinki nie urwaliśmy"...




A tak z innych info...moja "służbowa" klacz Lulu chodzi już na ostrodze. Mam kolejną nauczkę, że jak słyszę "nieee, idź od razu na krytą halę, nic się nie stanie" to mam być sceptyczna. Teoretycznie nic się nie stało, ot próba zrzucenia i lekkie wyniesienie. Z dwojga złego lepiej, że zrobiła to mnie niż właścicielce. Jednak z sobotniej jazdy byłam bardzo zadowolona. Klacz zaczęła respektować sygnały i o wiele lepiej kłusowała na kole. Nie było też jej stałych fochów i dąsów.


niedziela, 28 czerwca 2015

To już rok

Tak, dokładnie. Pierwszego lipca minie rok odkąd pracuję dla ML Training. Były wzloty i upadki, popełnianie błędów, a potem ich odrabianie, ale nikt nam nie odbierze tego czego się z Czarkiem nauczyliśmy m.in. od Boba. Moje "dupogodziny" poszły już w setki, a i nazbierało się zajeżdżonych młodziaków. Oczywiście Michael mnie pilnuje i w razie czego "wizytuje" round pen kontrolując postępy.
 Poznaliśmy też dużo bardzo fajnych i życzliwych ludzi, którzy również zapałali do nas sympatią.




 Dzisiaj akurat nasunęła mi się taka refleksja dotycząca trenerów i ogólnie osób zajeżdżających młode konie. Jeśli osoba pracująca w tym zawodzie mówi, że się nie boi to albo ściemnia dla szpanu, albo sama siebie próbuje przekonać. Wszyscy się boimy, to naturalne zachowanie, za które odpowiedzialny jest nasz instynkt. Psikus polega na tym, żeby pomimo strachu, stresu, czy obawy przekonać swój mózg, że jest fajnie i nic się nie dzieje. Zawsze jak mam pokazywać trenowanego konia jego właścicielom to mam gigantycznego stresa, ale nie mam zamiaru tego po sobie pokazywać.

Klacz Cutting Rock Cake vel. Lulu jest już normalnie jeżdżona. W dalszym ciągu ją "rzeźbię" i teraz młoda jest na etapie "buntu 3-latka". Przy próbach galopu niestety ponosi tzn. w round penie może sobie w kółko polatać. Nawet zdołałam utrzymać się w siodle, a Bob potem żartował, że mogę "duże szybkie" już robić na spokojnie. Wczoraj młoda próbowała wetrzeć mnie w ścianę, ale przypadkiem zdołałam narobić hałasu kopiąc w deski co wyleczyło klacz z głupich pomysłów. Ćwiczę z nią kłus, wolty i ustępowania przełamując jej fochy.

Z Gringiem teraz głównie pracuje Czarek. Chłopaki ćwiczą kłusy, galopy i elementy trail'a. Koniu poszedł też na ugięcia coby schudnąć nieco. Po miesiącu można powiedzieć, że zaczął gubić brzuch. Zaczął nawet fochy stroić na treningach, ale i tak zaskakująco chętnie idzie do galopu, nie mówiąc już o ćwiczeniach na drągach i przechodzeniu przez mostek.

Ja wsiadam na naszego konia rzadziej z racji nawału pracy w stajni. Takiego tłoku jeszcze nie było. Wszystkie boksy zajęte plus trzy konie ekstra. We wtorek mają przyjść jeszcze dwa i tak ma być do połowy lipca. Już nie wspominając o liście oczekujących, która jest na tyle długa, że boss zaczął już niektórym odmawiać. Dobrze, interes się kręci chociaż padamy na pyski.


czwartek, 14 maja 2015

WIELKIE WYDARZENIE - Gringo wyemigrował do Anglii


 Dokładnie tydzień temu, wieczorem nasz koń przybył z Polski do Anglii. Po trzech latach kombinowania, frustracji i tęsknoty w końcu mamy naszego rumaka przy sobie. Transport zorganizowały moja mama i Justyna Milej ze stajni Koczargi za co jestem bardzo wdzięczna. Drogę miał długą gdyż z Polski wyruszył w środę rano, przenocował w Belgii, a dotarł we czwartek wieczorem. W tym miejscu muszę zrobić reklamę ekipie transportującej Gringo www.larkowski.pl za profesjonalizm i genialne podejście do koni.






A Gringo? Wysiadł z koniowozu na lekko trzęsących się nogach, ale niespocony i spokojny. W boksie od razu zajął się sianem i zapoznawaniem z koleżanką stojącą obok. W ciągu dnia stoi w boksie na tyłach ujeżdżalni, najpierw stał obok młodego ogiera, a teraz stoi sam. Pamiętam, że w Polsce nie potrafił stać sam, rzucał się, gnoił cały boks, krzyczał. Pierwszego dnia było podobnie...ale tylko do południa, potem przyzwyczaił się i teraz nie ma z nim problemu. W ogóle w Polsce nasz koń był zazwyczaj demonizowany... że niewychowany, że boks gnoi, że awanturuje się. Wychodzi na to, że przysłali nam tutaj zupełnie innego konia. Czary jakieś, czy co?

Pierwszego dnia po przyjeździe Czarek wziął Gringo do round penu. Okazało się, że koniu nic a nic nie zapomniał. Tylko po angielsku nie rozumie, reaguje wyłącznie na polskie komendy co wzbudza tutaj wiele radości. W ogóle okazało się, że nasz rumak jest obecnie największym koniem w stajni.
 Wczoraj założyłam mu pas do lonżowania. Bryknął lekko, a potem normalnie wrócił do pracy. Myślę, że wkrótce założymy siodło i wrócimy do jazdy.





Z innych informacji - we wtorek byli właściciele Dasha. Miałam wtedy paskudny dzień, głowa mnie bolała, Gringo był bardzo niespokojny, bo po raz pierwszy wtedy stał sam, do tego miałam świadomość, że szef nie jest zadowolony z postępów Dasha. Miałam za zadanie pokazać to co się da na round penie. Bałam się, że koń będzie ze mną walczył, że będę musiała go skarcić przy właścicielach, a nie wszyscy takie rzeczy rozumieją. Miałam duże szczęście, bo Dash chodził znakomicie, nawet prawy galop dał bez wpadania do środka. Właściciele byli bardzo zadowoleni. Teraz dopiero zacznie się ostra robota...

Lulu, cuttingowa klacz, chodzi za to jak złoto i to już na wędzidle. Przewieszam się już z każdej strony, dała mi nawet kilka kroków ze mną na grzbiecie. Właściwie jest już gotowa na pełne wsiadanie.

Zapraszamy do komentowania i zadawania pytań. Nasza skrzynka kontaktowa wciąż prężnie działa - megiczarek@gmail.com

czwartek, 23 kwietnia 2015

I po zawodach....

Kurcze, nie wiem od czego zacząć, tyle wiadomości się namnożyło. Przede wszystkim pierwsze zawody WES w tym sezonie, a raczej w tym roku, gdyż sezon w gruncie rzeczy ciągnie się tutaj przez cały rok.
 Pogoda dopisała, było wietrznie, ale słonecznie i miło. Frekwencja również szkoda tylko, że tak mało juniorów startuje z WES, a jednocześnie fantastycznie jest patrzeć jak osoby w dojrzałym wieku świetnie radzą sobie z końmi (często młodymi), chcą trenować i chcą startować.
 Zmagania rozpoczęły się o godzinie 10tej rano i trwały mniej więcej do godziny 16tej. Najwięcej osób startowało w klasach Trail, Pleasure, Horsemanship i Ranch Horse. Tylko dwoje zawodników zdecydowało się na Western Riding, a troje na Reining. W Reiningu pomimo niskiej frekwencji można było zobaczyć kilka ładnych sliding stop'ów. Następne zawody u nas odbędą się latem i to pewnie już na zewnętrznej ujeżdżalni, a tam jest o wiele lepsze podłoże, więc będzie na co popatrzeć. Zdjęcia zrobiła niezastąpiona Anita Walkowska - Hopcia i można je obejrzeć o tutaj - AWH Photography

"Ciemną stroną" zawodów było to, że wałach, z którym pracuję na krótko ześwirował. W środę Drywood Dash N Cash dał mi pierwszy galop ze mną na grzbiecie co skwitowałam wybuchem wielkiej radości zwłaszcza, że dokonaliśmy tego bez asysty mojego szefa. Właściwie to potem miałam ochotę dać sobie mocno po twarzy, bo teoretycznie miałam zaczekać z tym na bossa. Powiedział, że jak chcę to mogę sama, ale "jak coś" to mogę zaczekać na niego, a we mnie odezwała się taka typowa przekorno - ambitna natura: "Co? Ja nie zrobię? To potrzymaj mi piwo...". Tak czy inaczej wyszło dobrze.

W piątek przed zawodami poszłam jak zwykle pracować do round-penu. Dash był taki sobie, spięty i podenerwowany. Wystraszył się jak z nad ogrodzenia wynurzyła się Anne pytając kiedy round-pen będzie wolny. Uspokoiłam go, ale potem centralnie po drugiej stronie ściany Rich odpalił podkaszarkę. Dziękuję, nie wsiadam. W sumie niczyja wina, czasami zdarza się taki dzień, że ktoś ci z krzaków wyskoczy.
 W sobotę (dzień zawodów) większość koni miała wolne. W niedzielę byłam sama i wróciliśmy do pracy. To była masakra. Odskakiwał od ściany, panikował i nie chciał wykonywać poleceń. Zdołałam wsiąść, ale płoszył się jak głupi, więc nie było mowy o czymś więcej niż stęp. W poniedziałek już zaczęłam panikować gdyż było podobnie. We wtorek rano rozżalona powiedziałam szefowi, że chyba "zepsułam"...a tu zdziwienie, bo koń "wrócił" do normalności, ale i tak najlepiej było wczoraj. Wykonywał wszystkie ćwiczenia bez sprzeciwu, po raz pierwszy zagalopował na wypięciu i był bardzo chętny do ruchu. W siodle mogłam wprowadzić nowe ćwiczenie w kłusie, a Dash był lekki, skupiony i łatwy do prowadzenia. Dał piękny galop, który został sfilmowany w celu pokazania go właścicielom. Jestem już o niego spokojna i mam nauczkę, żeby się tak bardzo nie przejmować. Zresztą Czarek jak zwykle miał rację, bo już po niedzielnych świrowaniach powiedział, że Dash wróci do normalności.

Jeszcze jeden koń nam "znormalniał". Klacz Cutting Rock Cake zwana Lulu wczoraj dostała normalne siodło, ochraniacze i side-pull. Poradziła sobie świetnie i pewnie wkrótce będziemy próbować na nią wsiadać. A tak wczoraj wspominaliśmy jak przyszła. Rety jak ona wszystkich wkurzała. Pierwszy tydzień darła się całe dnie, nie dało się jej dotknąć, a wyprowadzanie to była masakra. Potem jak ręką odjął. Z Dashem wychodzą razem na noc na padok, mają też boksy obok siebie i żyją w wielkiej przyjaźni.

Przypominamy o naszej skrzynce kontaktowej: megiczarek@gmail.com

środa, 8 kwietnia 2015

Pierwsze kłusy na Nowym

 Za 10 dni Easter Novice Show u nas!!! 18-tego kwietnia zapraszam do nas na oglądanie i kibicowanie. Po szczegóły zapraszam na maila - megiczarek@gmail.com

Wiosna już na bank przyszła i stwierdziła, że zostaje. Świadczą o tym jaskółki, które pojawiły się oficjalnie wczoraj. Na razie przybyła jedna rodzinka, wleciały do stajni akurat gdy szef stwierdził, że niedługo przylecą "te wredne srajtuchy" i wszystko znowu będzie w kupie. Fakt, w zeszłym roku mieliśmy istne bombardowanie, bo ptaszyska dostały się również do siodlarni. Przykrywaliśmy sprzęt folią, bo przecież nie godzi się niszczyć gniazda. Zresztą ja zawsze wierzyłam, że jaskółki i bociany chronią obejście od złego. Zresztą szef się czasem z moich przesądów "podśmiechuje".

W Lany Poniedziałek udało mi się wykąpać  Bonnie (RQH Spook N Banjos). Teraz jest na mnie obrażona. Zresztą zawsze mówiłam, że wśród całej stajennej ferajny jestem bardzo popularna trzy razy dziennie - podczas śniadania, obiadu i kolacji.Wtedy jestem "najukochańszą matką karmicielką".










Wytłumaczyłam Bob'owi co to jest Lany Poniedziałek (Wet Monday), że w Polsce jest tradycja oblewania się wodą w ten dzień. Stwierdził, żebym lepiej nie uskuteczniała tego tutaj, bo jak już mają być mokrzy to lepiej, żeby to było przez deszcz.

 Dash, nowy wałach, którego teraz "rzeźbimy" dał pierwsze kłusy z jeźdźcem na grzbiecie. Śmieją się ze mnie tutaj, że jestem takim "crush test dummy", bo najczęściej wsiadam pierwsza. Przy poprzednim wałaszku Rio przed wsiadaniem żartowałam "ej no to może chociaż rzucimy monetą kto wsiada?", bo było trochę emocji.
 Dash jest już nieco starszym koniem i prawdopodobnie był już jeżdżony. Sprowadzono go z USA jako ogiera, a w Anglii został poddany kastracji. Nie ważne co z nim robili, my i tak zaczynamy od podstaw na wszelki wypadek.
 Na początku przewieszałam się tylko, a szef oprowadzał konia, żeby przyzwyczaił się do mojego (lichego) ciężaru. Ostatnio przewieszam się tak w sumie tylko dla zasady i od razu wsiadam. Przez ostatnie dni ćwiczyliśmy stępa i zmiany kierunku, a także ustępowanie od wędzidła. Potem spróbowaliśmy uzyskać zakłusowanie, jednak naprawdę niezły kłus dostaliśmy wczoraj - spokojny, wygodny i z niskim ustawieniem głowy. Szef zrobił nawet filmik, który przesłał właścicielom. Zawsze się lekko stresuję w takich momentach, bo wiadomo, że jazda na koniach - nowicjuszach nie wygląda pięknie. Tutaj się zgarbisz, tam się przechylisz, gdzie indziej musisz się bujnąć w siodle. Na szczęście "za mojej kadencji" nie trafili się klienci, którzy mieliby wąty, że po 3-4 tygodniach koń nie chodzi jak prawdziwy zawodnik. Jeszcze się nie trafili, bo podobno bywali tacy...

A właśnie! Mamy przecież nową klacz, 3-letnią AQH o wdzięcznym imieniu Cutting Rock Cake, nazywaną Lulu. Pracuje z nią głównie szef, ja działam tylko pod jego nieobecność. Klacz jak na razie jest nieco rozkojarzonym, dużym dzieckiem, ale uspokoiła się odkąd postawiliśmy ją obok Dasha i wychodzą razem na noc. W tym momencie jest to najlepsza "wychodząca" para. Ona pilnuje się jego, a on pozwala jej na wszystko łącznie z podbieraniem siana. Można ich obserwować godzinami.

Przez ostatnie kilka dni Czarek miał urlop, który wykorzystał na treningi z Jaxem. Chłopaki chyba nieźle się razem bawią. Jax nabrał więcej respektu do Czarka, a i Czarek bardziej się w niego "wjeździł". Na razie ćwiczą ugięcia w stępie i kłusie, ustępowania i zatrzymania.



Cieszymy się, że ostatni artykuł o Czempionacie Shire'ów został tak ciepło przyjęty. Przy okazji innych ciekawych eventów spoza świata western będziemy ładnie prosić Anitę o zdanie relacji :)
 Po prawej stronie możecie zobaczyć wklejkę Anita Walkowska - Hopcia Photography oraz adres email. Jeśli potrzebujecie zdjęć - portretów, reportaży, itp. to bardzo polecamy i zapraszamy do kontaktu z Anitą.

Zapraszamy również do komentowania i zadawania pytań. Nasza skrzynka kontaktowa wciąż prężnie działa - megiczarek@gmail.com

wtorek, 31 marca 2015

Shire Horse Show - Czempionat Shire'ów



Tym razem post nie nasz, ale autorstwa Anity Walkowskiej-Hopcia, która pracuje z Shire'ami w Essex. Trening tych łagodnych olbrzymów jest dla nas na tyle egzotycznym tematem, że musieliśmy namówić Anitę do napisania tego artykułu. Zapraszamy do lektury:

 Shire Horse Show jest jednym z największych wydarzeń branży „końskiej” nie tylko w samej Wielkiej Brytanii, ale również na całym świecie. Ponadto jest to  najbardziej oczekiwane przez miłośników koni zimnokrwistych rasy Shire święto wyjątkowej historii i dziedzictwa tej  rasy, na które co roku zjeżdżają się tłumy widzów z całego świata.

 W tym roku show miał miejsce w dniach 21-22 marca, już po raz drugi w UK Arena – ośrodku jeździeckim specjalnie zbudowanym na tę okoliczność w Allington (ach, ten za brytyjski rozmach!).
Entuzjaści z Wielkiej Brytanii oraz krajów ościennych przywieźli swoje konie, aby zaprezentować je w pełnej krasie. Dla miłośników tych olbrzymów show było więc rajem na ziemi. Harmonogram obfitował w wydarzenia rozpoczynające się już o godzinie 8:30. Najpierw pięciu zawodników zaprezentowało dressage w wykonaniu Shire’ów. Zadziwiające, jak lekkie i pełne gracji okazywały się niektóre z tych ciężkich koni. 








 Później prezentowano konie według podziału na grupy wiekowe z uwzględnieniem dodatkowego podziału na klacze i ogiery; pierwsze na arenie pojawiły się konie w wieku źrebięcym, a także młodzież i dorosłe osobniki. Rozpoczęto od „in hand” oprowadzając zwierzęta pod czujnym okiem sędzi, który oceniał budowę zwierzęcia, stan jego sierści, lekkość piór lub szczot (jak zwał, tak zwał) oraz kondycję kopyt (także fachowość z jaką koń został podkuty!). Oceniane były także precyzja i finezja starannie przystrzyżonych, a potem zaplecionych grzyw oraz ogonów, jak również harmonia z jaką koń się porusza i jego ogólne maniery w słuchaniu komend oprowadzającego.


 Dla niektórych „in hand” mógłby się okazać nieco nudnawy, tym bardziej, że przy całej masie koni i tak szczegółowym podziale na grupy trwał pół dnia! Z jednej strony trzeba uszanować angielską tradycję, a z drugiej… jak się znudzi można iść na zakupy. Tak i ja zrobiłam, ponieważ otoczenie areny, zarówno w środku, jak i na zewnątrz, obfitowało w różnego rodzaju stoiska, oczywiście o tematyce końskiej – biżuteria, książki, materiały do plecenia grzyw i ogonów, środki do pielęgnacji, rzędy końskie, ciuchy dla jeźdźców i garderoba końska, stoisko kowala, fotografowie końscy, no i oczywiście tradycyjne i naturalne produkty żywieniowe dla koni oraz, na szczęście, także dla ludzi… Nie przyznam się ile wydałam, ale w wielu z tych rzeczy można się było po prostu zakochać :D

 Kiedy wreszcie prezentacje w ręku się skończyły przyszedł czas na zaprzęgi oraz. Shire’y wychodziły arenę ciągnąc drewniane powozy imponującej wielkości i kolorów, z różnym przeznaczeniem; od tradycyjnych (wozy rolnicze, rzeźnik, straż pożarna, tramwaj konny, browar), po te używane obecnie, służące najczęściej jako bryczki dla większej ilości osób. Taki zaprzęgu ciągnął jeden koń, dwójka lub czwórka koni. W tym roku nikt nie zaprezentował trójki, na którą tak czekałam; zwana jest ona tutaj unicorn, z ang. Jednorożec. Nazwa bierze się od ustawienia koni w zaprzęgu; dwójka najbliżej wozu stoi w parze, z trzecim koniem na czele. 
 Zaprezentowano także konie zaprzężone do tradycyjnych narzędzi rolniczych oraz pojedynczo ciągnące dwukółki. W Anglii dwukółki nazywane są „Ladies cart”; nazwa zdradza przeznaczenie (powożą nimi zdecydowanie częściej kobiety), ale tutaj niestety szału nie było, ponieważ dwukółki były tylko dwie, jedną powoziła pani, której wyraźnie brakowało umiejętności opanowania konia, a drugą powoził pan, który siedział „rozwalony” tak szeroko, jakby właśnie zasiadł przed telewizorem… 









 Później pokazywano klasę uprzęży, czyli konie ubrane tradycyjnie, udekorowane jak choinki: wieloma skórzanymi i mosiężnymi ozdobami, dzwonkami, łańcuszkami.
Podniecenie wśród widowni na nowo wywołał dopiero jeździec kierujący srokatego wałacha za pomocą nóg i w tym samym czasie… grający na bębnach ;) Ta niezwykła para, należąca do orszaku królowej brytyjskiej, nie występuje zwykle nigdzie indziej, poza największymi i najważniejszymi uroczystościami z udziałem Elżbiety II. Wyjątek stanowi Shire Horse Show i cieszę się z tego, że miałam przyjemność to zobaczyć. 



 Na zakończenie sobotniego wieczoru najbardziej imponującemu ogierowi przyznano Prestiżowy Puchar Króla Jerzego V.  
 Króciutko podsumowując. Wśród maści dominowały konie o skarogniadym umaszczeniu co mogło trochę dziwić ponieważ tradycyjnie Shire’y kojarzą się z czarną sierścią i białymi grzywaczami u nóg, a tych drugich było zdecydowanie mniej. Rzadkość stanowiły piękne srokate Shire’y, których niespotykana maść pięknie kontrastowała z wielkością, harmonijną budową oraz biało szarą grzywą i ogonem. Według mnie właśnie te srokate konie miały w sobie najwięcej uroku, chodź oczywiście nie można było nie zauważyć innych osobników: potężnie zbudowanych, o szerokich piersiach, silnie umięśnionych nogach i kopytach większych niż talerz obiadowy.


 Plecenia na grzywach i ogonach trzeba po prostu zobaczyć na żywo…plecione! Nie da się opisać tego ile siły i precyzji potrzeba, żeby takie niewinnie wyglądające coś wytrzymało cały dzień. Nawiasem mówiąc szykowanie konia do pokazu to trzy godziny… Przy okazji, którejś następnej notki napiszę Wam o tym więcej ;)

 Każdemu koniarzowi polecam wybrać się przy okazji na to wydarzenie; nie ma na świecie innego tak pełnego Shire’ów, kolorów i brytyjskich tradycji J. Ja miałam niewątpliwą przyjemność spędzić tę sobotę, a tym samym moje 26 urodziny, na tym niesamowitym show pełnym największych, najbardziej doświadczonych i jednocześnie najbardziej liczących się na świecie hodowców rasy Shire. Owocem są zdjęcia zamieszczone w tym poście, oraz bogate doświadczenie, które zebrałam podglądając przy pracy najlepszych .

czwartek, 26 marca 2015

I po klinice

 Miłośnicy westu, którzy przebywają w Anglii, albo wybierają się do kraju Harrego Pottera - w sobotę 18tego kwietnia odbędzie się u nas Area 13 Easter Novice Show, wstęp jak zwykle wolny! Pytania o szczegóły dojazdu, itp. proszę kierować do nas na maila: megiczarek@gmail.com


 Małe sprostowanie do poprzedniego postu - do Bodiam 14-15 marca na zawody z cyklu Garden of England nie pojechał Magnum Hemi, ale jednak Golden Dream Chick. Pojechali wcześniej, bo przy okazji wzięli udział w klinice z Bernardem Fonckiem. Spirit Of A Big Gun i jego właścicielka znowu wyzerowali, ale w innej klasie, pod Michaelem wynik był lepszy niż na poprzednich zawodach. Lepiej też zaprezentował się Mister Lover Lover BB i A Winning Tradition. Wrócili zadowoleni. Następne zawody gdzieś w okolicach kwietnia.


 W tym samym czasie odbyła się klinika z Bobem Mayhew, w której uczestniczył też Czarek na Jaxie! Chłopakom poszło całkiem nieźle, nauczyli się kilku nowych ćwiczeń, które teraz uskuteczniają na treningach.  Wyszło kilka zabawnych nieporozumień językowych, ale przynajmniej teraz jest się z czego śmiać.

Chłopaki przed kliniką

I w końcu! Wreszcie! Po (bez ściemy) 10 latach marudzenia i poczucia odrzucenia, jesteśmy częścią drużyny. To znaczy bardziej ja, bo Czarek to i był w team'ie rancza Nieszawka, jak i w Młyńskiej Strudze. Ze mną było trochę inaczej, zawsze chciałam być częścią grupy i jakoś nigdy nie byłam. Koszulki czy też czapki z logiem były dla mnie taką formą przynależności, to był taki symbol. Lata temu w "moim" pierwszym westowym ośrodku treningowym koszulki dostali wszyscy oprócz mnie, w kolejnym miejscu właściwie w ogóle takich rzeczy nie było. Potem trafiłam do Czarka i tam zamówili koszulki, dla mnie jedną zostawili w siodlarni...ale ktoś "się nie bał i za*ebał". Później marzenia o team'ie w ogóle upadły, przez pewien czas wszystko leżało.
 A teraz mamy kumulację! Bluzy od Bob'a już jadą, z ML Training mamy czapki, a bluzy będą za miesiąc. Być może tak musiało być, chociaż jednocześnie jest to i fajne i smutne. W obcym kraju wyciągają nas do pub'u na posiadówy po klinikach i zawodach, a w Polsce czasami wśród westowców czułam się jak obca.


Z innych informacji - mamy kolejnego Gunnera! Przybył do nas dwuletni ogierek Gunners Shining Chrome zwany Thomas, a ja go nazywam Mały Tom (Lil' Tom). Straszny z niego niewychowany rozrabiaka, ale jest "projektem długoterminowym", więc nie ma pośpiechu. Wygląda jak większa kopia Codiego ( Gunner Be A Rooster) tylko zachowuje się gorzej.

fot. ML Training, od lewej Gunners Shining Chrome i Gunner Be A Rooster

Obecnie pracuję z nowym wałaszkiem AQH, ma około 5 lat i w sumie jest kompletnie zielony. Za to okazało się, że ma talent. Sposób w jaki robi zwroty na zadzie, jak się rusza i jak nosi głowę wskazuje na to, że właściciele będą mieli pociechę. Na razie pod kierownictwem szefa pracowałam z ziemi. Przewiesiłam się już nawet przy asekuracji, a jutro pewnie wsiądę. To są te momenty, które lubię najbardziej. Choćbym jeździła milion koni to i tak pierwsze wsiadanie zawsze będzie mnie wzruszać.


Jak zwykle przypominamy o naszej skrzynce kontaktowej:  megiczarek@gmail.com

poniedziałek, 9 marca 2015

Miało być cicho i spokojnie...

 W weekend 14 - 15 marca odbędzie się kolejna klinika z Bobem Mayhew, więc jak zwykle osoby przebywające w Anglii serdecznie zapraszam do oglądania i uczestniczenia.

 W ten sam weekend Michael jedzie na drugie zawody do Bodiam. Jest to cykl Garden of England (coś takiego jak w Polsce 4spins i inne cyklówki). Pierwsze zawody odbyły się pod koniec lutego i od nas pojechały cztery konie - Mister Lover Lover BB, A Winning Tradition (Flint), Spirit of a Big Gun i Golden Dream Chick (Katie). Potraktowano to raczej jako rozgrzewkę przed następnymi zawodami, gdyż dwa ogiery -  Spirit i Mister debiutowali. Właścicielka Spirita pomyliła schemat już na samym początku, ale stwierdziła, że to chrzani i wymyśliła własny (bardzo ładny zresztą :P). Mister dostał "0" w jednej klasie, w innych pojechał na przeciętnym poziomie. Katie stroiła fochy i teraz mamy podejrzenie, że albo to są rzeczywiste fochy wrednej klaczy, albo problemy z grzbietem. Zresztą to jest bardzo specyficzny koń, ułożony w USA w jednej z tzw. "fabryk", ale to jest inna historia nie na teraz. Flint również pojechał na przeciętnym poziomie, treningowo w sam raz na rozpoczęcie sezonu. Ot, rozgrzewka. Większość klas została zresztą obstawiona i zdominowana przez Douga Allena i Josha Collinsa co wyglądało dosyć zabawnie, bo panowie zmieniali tylko konie i rywalizowali "sami ze sobą".
 Teraz na następne zawody jadą również dwa ogiery oraz wałach Magnum Hemi. Ponoć ma być więcej show, bo szykuje się też Bernard Fonck.

 Michael powiedział, że teraz przez kilka tygodni będzie cicho i spokojnie...tia, jasne znowu mamy full stajnię łącznie z obstawionymi boksami z tyłu. Wczoraj do domu pojechały Lena i Tex, ALE wróciła Chicka i pojawił się nowy wałach Dash. W sobotę, w czasie kliniki ma przyjść kolejny ogier, 2-latek, który w papierach ma Colonel Smoking Gun od strony ojca i Custom Chrome po stronie matki. Notabene jest to syn "naszej" Blondie (Accustomed To Shine). Oprócz niego po klinice zostaje Toyah na kolejną serię treningów. Nie wiem gdzie ja te konie "poupycham", bo owszem będą wolne trzy boksy, ALE dwa w stajni ogierów, a mam do przestawienia trzy klacze...i chyba nie pooglądam sobie kliniki, bo będę mieć listę koni "do zrobienia", oprócz "moich" dwóch Solly i Tahini, no i prawdopodobnie jeszcze Dash. Podobno mam przy nim "dłubać", bo nie jest to koń reiningowy, a z tego co widzę to "dłubię" głównie przy tych pleasure'owo - trailowych co jest w sumie zrozumiałe.

 Solly wczoraj przeszła z combination bit na zwykłe snaffle bit. "Dziecko" tak szybko rośnie... Było wczoraj trochę przeciągania się, ale potem doszłyśmy do porozumienia. Jedną z pozostałości po klinice z Bernie Hoeltzel to ćwiczenia z maksymalnie wydłużonymi wodzami. Czasami mamy z tym "jaja jak berety".

Solly
 Z drugą klaczą - Tahini, pracujemy na roundpenie. Ma ona tendencję do wpadania łopatką do środka, odwracania się w galopie na zewnątrz i krzyżowania. W czwartek i piątek była ogólna masakra z szaleńczym bieganiem, strzelaniem z zadu i ogólnym fochem. Ostatnie dwa dni doszłyśmy do porozumienia i ćwiczenia wykonywane są spokojnie i w skupieniu. Przede wszystkim oduczyła się odwracania do środka przy "stój". Tak, w Natural Horsemanship konie są uczony odwracania się do jeźdźca, ale niestety nie ma to uzasadnienia przy treningu sportowym, a wręcz potem utrudnia dalszą pracę, gdyż koń uczy się przez to "gubienia" wewnętrznej łopatki i tracenia balansu. Przy "stój" koń powinien stać w pozycji jak na zdjęciu poniżej, dobrze widziane jest jak odwróci do nas głowę. Poza tym przy zmianie strony, zwrot robiony w kierunku ściany (a nie w naszym) angażuje zad.








Tahini

 Czarek też ostatnio dostał konia do jazdy. Pod nieobecność właścicielki ma jeździć Jax'a, 11-letniego wałacha z linii pleasure'owej. Panowie mają już pierwszą jazdę zapoznawczą za sobą. Czarek nieco się zestresował, bo jazdę obserwował i nadzorował Bob. Stres w tym przypadku jest zrozumiały, jak miałam pierwsze zajęcia z Bob'em to z nerwów ręce mi się trzęsły i prawie się porzygałam, potem się przyzwyczaiłam do niemal cotygodniowych lekcji z legendą. Notabene Czarek miał możliwość dwóch sesji z Bernim, ale...musiał iść do pracy, haha! Ale co się odwlecze, to nie uciecze, bo Bernie wróci w przyszłym roku, albo wcześniej na kolejną klinikę.

Czarek i Jax





W poniedziałek po klinice ma wrócić do pracy pani od boksów. Na razie do "lajtowej" pracy z naszą wspólną pomocą. Z kolanami nie ma żartów. Zresztą zobaczymy jak to będzie, w sumie mówiła, że czuje się już dobrze i nawet wróciła do jazdy konnej, na razie ostrożnej i bardziej terapeutycznej niż treningowej. Pomoc się przyda, bo ostatnio latałam jak kot z pęcherzem, a wczoraj chyba udało mi się zagiąć czasoprzestrzeń, bo przed lunchem jakimś cudem zdążyłam zrobić boksy, powyrywać trochę tego wrednego chwasta z padoków (starzec jakubek zwany tutaj "ragwort", trujący dla koni) i objeździć Solly. Czasami biegałam jak w jakimś amoku i w gruncie rzeczy jest to nawet zabawne.







Jak zwykle przypominamy o naszej skrzynce kontaktowej:  megiczarek@gmail.com