wtorek, 18 grudnia 2012

Mój pierwszy serwis...

 Po kilkudniowej "internetowej niedyspozycji" powracamy z mnóstwem nowin. Pierwszy na tapetę idzie mój pierwszy serwis.

 W piątek normalnie przygotowałam fryzy - Bruce'a i Noble'a do wyjazdu. Wykąpałam, zaplotłam, itd. Potem okazało się, że w sobotę również siwe konie idą na serwis, więc Czarek się nie rozdwoi. John postanowił, że na job z fryzami, do New Forest zabierze mnie.
 Serwis tym razem polegał na obwiezieniu całej rodzinki po parku narodowym. Konie miały co robić, gdyż musiały uciągnąć wagonetę z dwunastoma osobami na pokładzie. No ale od początku...

 Wylądowaliśmy, wyładowaliśmy konie. Trochę byłam zestresowana, ale John nie wymagał ode mnie zakładania uprzęży. Tym razem zakładał szory, więc teoretycznie potrafiłabym to wszystko pozakładać i pozapinać, ale...no właśnie, za krótkie ręce, za niski wzrost. Zdołałam tylko założyć ogłowie Bruce'owi, gdyż ulitował się i opuścił głowę, a i tak stałam na palcach. W końcu podstawiliśmy konie pod wagonetę i "załadowaliśmy" gości. Cała impreza została zorganizowana z okazji 50-lecia ślubu starszej pary, a przejażdżkę ufundowały im dzieci.

 Wszystkie miejsca były zajęte, a ja jechałam z tyłu, stojąc na stopniach. Nie było łatwo, gdyż pojazd był kiepsko resorowany, a z tyłu najbardziej trzęsło. Poza tym musiałam często zeskakiwać, żeby otwierać i zamykać bramki w lesie. Nie ukrywam, że nie było mi łatwo, bo chciałam te kłódki i bramki pootwierać szybko i szybko pozamykać, żeby zdążyć wskoczyć z tyłu na stopień. Każdy mój sprint za wagonetą był głośno i perfidnie komentowany przez gówniarza siedzącego z tyłu.

Ano właśnie - klienci. Większość bardzo miła, trzy rodziny i starsi państwo - seniorzy rodu, również uroczy ludzie. Dwie rodziny przyjechały z Arizony, w tym również rzeczony gówniarz. Mały gnojek, może dwunastoletni, najpierw zajął się próbami straszenia koni, a gdy mu nie wyszło, zaczął prowadzić głośne dywagacje na temat braku dziewictwa swojej siedzącej obok kuzynki. Wydawało mi się, że za takie teksty dzieciak powinien dostać po łbie, albo zostać conajmniej zbesztany. Tutaj reakcji nie było żadnej, więc zapewne jego matka stosuję metodę bezstresowego wychowania. No dobra, jedyną osobą, która próbowała gówniarza pacyfikować był jego wuj - notabene podobno jakiś znany tutaj na wyspach aktor (za cholerę nie wiem kto to był). Zresztą facet był bardzo przyjazny w stosunku do mnie, ciągle pytał czy mi nie zimno, a pod koniec stwierdził, że Polki to jednak twarde baby.

 Powiem szczerze, iż nogi mi weszły w cztery litery, ponieważ w New Forest zatrzymaliśmy się przy pubie, w którym rodzinka zaplanowała sobie mini imprezkę. Stałam pod pubem i pilnowałam zaprzęgu przez bite półtorej godziny, ale nie narzekałam. Co chwila ktoś podchodził, pytał się o konie, robił zdjęcia. Zwłaszcza sympatyczne były starsze panie. Zresztą angielskie starsze panie mnie rozczulają, nie są złe na cały świat jak nasze mohery. Jedna przez pół godziny opowiadała mi, że miała szetlanda, którego zaprzęgała do malutkiej bryczki i jeździła po lesie.
 Nie obyło się bez chwili niepokoju, gdy pod pub podeszło stadko dzikich koni, których w New Forest pełno. Noble nie lubi innych koni, więc zaczął się sadzić w zaprzęgu, ciężko było go utrzymać. Na szczęście przyszedł John i przejął ode mnie zaprzęg.

 W drodze powrotnej zaczęło trochę padać, więc modliłam się, żeby tylko nie ześlizgnąć się ze stopni. Jednak całą wyprawę zaliczam do udanych, nawet nie zostałam opieprzona za pewne błędy popełnione przez gapiostwo.

Ten serwis to i tak NIC, gdyż... we czwartek jest WESTOWY POGRZEB, utrzymany w klimacie. Relacja wkrótce...

1 komentarz:

  1. Wow,

    Czekam na relacje z czwartku. Ale będzie czad!

    Ewa-damarina

    OdpowiedzUsuń