piątek, 7 grudnia 2012

Wariackie dni...

Na początku tygodnia szef rzucił gorącą wiadomość, że czeka nas "big job on friday" - pogrzeb cygański na 600 osób, a ponieważ karawan konny miały ciągnąć cztery białe konie, to wszystkie nasze lipicany poszły w obroty. Czarek nawet specjalnie dni wolnych nie miał, gdyż musiał uczestniczyć w treningach. We wtorek konie poszły parami, czyli Toper + Razo i Merlin + Artur, ale w środę i czwartek zostały zaprzężone we czwórkę. Poszło świetnie i całe szczęście, bo John był już wystarczająco zestresowany całą tą "imprezą". Były pewne obawy, gdyż dwa tygodnie temu Merlin wrócił z wyjazdu zapoprężony, Razo ma kłopoty z "obsługą" typu mycie, strzyżenie, itp., Toper to histeryk, a Artur walczy z zarazą siedzącą mu w kopytach, a dopiero co zaleczoną. Poza tym wszystkie cztery nie chodziły w homontach tylko w szorach, a teraz musiały się "przestawić".

 Pogrzeby z udziałem karawanu konnego są w Anglii bardzo popularne, czasami przed zaprzęgiem jedzie jeszcze jeździec wierzchem, ale i tak nic nie przebije cygańskich ślubów czy pogrzebów, ponieważ wszystko musi być zrobione z pompą. Tym razem kondukt składał się z białego karawanu zaprzężonego w cztery siwki oraz dziesięciu limuzyn. Odetchnęliśmy z ulgą jak cała robota zakończyła się szczęśliwie.

Przygotowania dały nam się we znaki. Wczoraj Tomek i Czarek namęczyli się z kąpaniem i strzyżeniem pysków i uszu, zwłaszcza Razo dał im popalić, zresztą dał wszystkim popalić. We wtorek przy strzyżeniu głowy kopnął Leanne w brzuch. Teraz Leanne nie zwraca się do niego po imieniu tylko "ten idiota".

Wczoraj przypadła mi w udziale wątpliwa przyjemność czyszczenia i pastowania całej uprzęży, po czym przyszedł John i wylał mi na to wszystko płyn do czyszczenia srebra. Chciał wypolerować naczółki... Stwierdziłam, że jeszcze go nie zabiję, jeszcze nie teraz...Świetny z niego biznesmen, ale niech stajnię zostawi nam.
Czasami trzeba zabrać robotę do domu


W każdym razie wczoraj pracowaliśmy ponad dwanaście godzin, a dzisiaj rozpoczęliśmy pracę godzinę wcześniej niż zwykle, bo już o 6 rano byliśmy w stajni. Siwki nałapały kilka plam przez noc, poza tym trzeba było zapleść im grzywy w koreczki. Najgorzej było z Arturem, gdyż prawie nie ma grzywy.

Razo tym razem wyjątkowo grzeczny

Od lewej: Artur, Toper, Razo
Dawno nie było takiego "pospolitego ruszenia" w stajni. Jedni doczyszczali uprząż, inni wciągali karawan do ciężarówki, a wszystko po to, żeby zdążyć wyjechać o 10-tej. Czyli prawie 4 godziny przygotowań.

 Zostaliśmy z Tomkiem "na posterunku" i w końcu mogłam w spokoju zabrać się za Fryzy. Moll poszedł do kąpieli. Należało mu się w końcu, a w kolejce czeka Max. Dodatkowo musiałam przetestować nową "fryzurę" u Nobla, młotek trze grzywą o żłób i pręty w boksie, a szefostwo palpitacji dostanie jak coś się stanie z jego grzywą. W końcu Noble to nasz gwiazdor.

Wykombinowana fryzura Nobla


 Jak to dobrze, że jutro będzie normalny, rutynowy dzień. Uff....

1 komentarz:

  1. Dziekuje za emocjonujującą relację! Przeczytalam z duzym zainteresowaniem.

    Podziwiam w waszej firmie dbałość o sprzęt i estetykę wyglądu całości (nie tylko konia). Widać, że jest to bardzo ważny punkt programu. Później wyzwala w oglądających miłe i pozytywne wrażenie. Taka wizytówka firmy. Zazdroszczę.

    Ewa-damarina

    OdpowiedzUsuń