sobota, 31 grudnia 2016

Noworoczne postanowienia

Wszystkim naszym czytelnikom chcielibyśmy życzyć Szczęśliwego Nowego Roku, oraz spełnienia swoich marzeń i postanowień.


 Jak na razie jesteśmy bardzo blisko spełnienia pierwszej części swoich marzeń - szkółka jeździecka Bolingbroke Stud powoli ruszyła, a być może adeptów jeździectwa będzie przybywać. Jak na razie Tash śmieje się, że przynajmniej kuc Carlito zaczął w końcu na siebie zarabiać. Faktem jest, że najbardziej chętne na jazdy są dzieci, na dodatek same dziewczynki.
 Dzisiaj swoją przygodę z jeździectwem rozpoczęły 7-letnia Emily i 5-letnia Jessica. Nieco starsza od nich Vava ma z nami zajęcia już regularnie i zaczyna się przygotowywać do pierwszych zagalopowań i "spuszczenia z lonży". Podczas prowadzenia jazd stawiam przede wszystkim na pracę nad balansem i rozciąganie mięśni, czyli przez dosyć długi czas nie spuszczam moich uczniów z lonży.

 Z naszą klaczą Beanie skupiamy się teraz na pracy z ziemi i budowaniu kondycji oraz mięśni. Dzięki temu na wiosnę będzie można zacząć już regularne jazdy. Jak na razie nasza dziewczynka radzi sobie świetnie.
 Czarek zaczął też od nowa pracę z Jaxem. Jak na razie pracują nad odbudowaniem kondycji...obojga. Wiadomo, że w zimie przy krótszym dniu ciężej jest prowadzić regularne treningi, ale teraz jak dzień zaczyna być dłuższy to powinno być nam łatwiej.

 Siwy Lusitano Ziggy wraca do siebie po kastracji i prawdopodobnie już niedługo będzie mógł wychodzić na padoki razem ze stadem.


Jax, szczęśliwy po treningu

Ziggy i Pete

wtorek, 27 grudnia 2016

Praca z ziemi bez liny

 Dzisiaj chcielibyśmy Wam przedstawić jak ostatnio pracujemy z Gringo. Powiem szczerze, że natchnęła mnie do tego Natasha podczas sezonu pełnego pokazów. Jednym z elementów był pokaz posłuszeństwa. Bardzo przydatna sprawa, zwłaszcza gdy zawiodą inne sposoby na zatrzymanie konia, a pozostanie tylko głos i mowa ciała.

 Dla nas dużym ułatwieniem jest to, że Gringo od małego był prowadzony metodą natural horsemanship i  dobrze reaguje na komendy głosowe i mowę ciała. Przede wszystkim jednak nie należy rezygnować gdy  koń nie reaguje na nasze komendy od razu.
 * z góry przepraszamy za jakość zdjęć.





W oczekiwaniu na trening

 Pracę zaczynam już od wyprowadzenia konia z boksu. Staram się nie przywiązywać go i najczęściej wszelkie czynności wykonuję wokół niego właśnie gdy sobie tak stoi. Oczywiście czasem zdarzy się, że zrobi krok w lewo, albo w prawo, ale wtedy spokojnie ustawiam go "na miejsce". Tego typu trening wymaga cierpliwości i czasu, ale potem w większości przypadków otrzymujemy konia, który będzie spokojnie stał i czekał na nas.




Ćwiczenie zaczynamy na linie, żeby przyzwyczaić konia do sygnałów (naszej mowy ciała), które będziemy mu dawać. Ważne jest żeby skupić konia na sobie poprzez robienie częstych zmian kierunku i przejść stęp-kłus-stęp, a po rozgrzewce również kłus-galop-kłus. Z Gringo robimy również pleasurowe wyciąganie i skracanie kłusa. Gdy nasz koń jest już rozgrzany, spokojny i skupiony na nas, wtedy odpinamy lonżę.



Odpinamy lonżę
Gdy nasz koń chodzi już sobie "luzem" staramy się nakierować go na koło wokół nas poprzez naciskanie na zad. Ja to robię wskazując palcatem na zad i przemieszczając się tak, żeby utrzymać swoją pozycję mniej więcej w połowie długości konia, a wzrok kieruję na jego głowę. Aby skierować Gringo na drągi naciskam na jego zad i cofam się przyciągając konia bliżej siebie.








Bardzo ważne jest, aby podczas zmiany kierunku uzyskać zwrot głową do środka, łatwiej jest wtedy konia "ogarnąć". Gringo akurat często robi zwrot na zewnątrz, gdyż podczas pracy w round penie został nauczony, aby zmieniać kierunek z głową do ściany. Zapobiega to przechodzeniu na łopatkę i pilnuje angażowania zadu w późniejszym treningu. Ot tak się przyzwyczaił, że jak "nie ma liny, to skręcam na zewnątrz".

 Bardzo ważnym elementem są też zatrzymania. Jeśli koń nie chce wykonać tego polecenia od razu na głos, wtedy należy wyjść przed jego łopatkę. Możliwe, że spróbuje zmienić w tym momencie kierunek, wtedy musimy wykazać się refleksem i zajść go od drugiej strony. Na początku nie jest ważne gdzie koń się zatrzyma ważne, że spokojnie stanie.

Gringo podąża za mną

Ustępowanie zadu
 Jeśli na początku nie mamy pewności, czy nasz koń nam nie ucieknie, ćwiczenie warto zacząć od zaproszenia konia do podążania za Wami. Gdy już to się uda, można naciskając na zad uzyskać od konia stępowanie po małym kole wokół nas. Na początek nie trzeba wysyłać go daleko, a przede wszystkim trzeba przez cały czas skupiać na sobie jego uwagę. Dodam jeszcze, że presja nie musi być wywierana fizycznie przy pomocy  bata, ale też przy pomocy wzroku, przybliżania się i oddalania od konia.

 I nie poddawać się :D

Wszelkie pytania i opinie prosimy kierować na nasz email megiczarek@gmail.com

niedziela, 25 grudnia 2016

O angielskiej służbie zdrowia słów kilka...

...ale najpierw chcielibyśmy życzyć wszystkim Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku! :D

 Dzisiejszy wpis traktuję raczej jako anegdotę z codziennego życia tutaj na Wyspach. Teraz to niby anegdota, ale w sumie dalej w pewnym sensie jestem wściekła. Można mnie też posądzić o rasizm, bo za każdym razem jak dzwonię na jakąkolwiek infolinię to modlę się o konsultanta Anglika, albo kogoś z Europy Centralnej tudzież Wschodniej, byle nie Hindusa z akcentem.  To co się stało absolutnie nie jest normą, ale no cóż...do rzeczy:

 Nie tak dawno miałam w stajni drobny wypadek, ot w pewnym sensie, z niewielką pomocą naszych kopytnych przyjaciół, pocałowałam się z drzwiami boksu. Ciemno było, konie trzeba nakarmić to olałam kapiącą mi ze szczęki posokę i kontynuowałam ogarnianie rutynowych stajennych obowiązków. Było przed 7 rano, ale stwierdziłam, że około 8 koleżanka z pracy ogarnie mi twarz przy pomocy apteczki. Zdążyłam nieco spuchnąć, ale koleżanka oczyściła zdartą skórę, nakleiła mi plaster, a ja o sprawie w sumie zapomniałam.
 Na drugi dzień przed godziną 12tą poczułam się źle, więc moi z lekka przewrażliwieni współpracownicy postanowili zadzwonić pod nr 111 czyli urgent and emergency service helpline. Ich celem było po prostu sprawdzenie które przychodnie w okolicy mają dyżur w weekendy. I w tym momencie otwarły się wrota piekieł....
 Gwoli ścisłości, jak się dzwoni pod ten numer to ludzik po drugiej stronie musi najpierw otrzymać od pacjenta nr telefonu, nazwisko, adres, oraz uzupełnić ankietę z masą kretyńskich pytań. Dodatkowo tenże ludzik nie posiada przeszkolenia z pierwszej pomocy tudzież jakiegokolwiek medycznego i często gęsto fatalnie mówi po angielsku, a jeszcze gorzej rozumie. Ot, gość siedzący "na słuchawce" w call center.
"Mój" ludzik mówił z silnym afrykańskim (indyjskim?) akcentem,  nie potrafił ogarnąć mojego nazwiska, ani adresu mimo literowania. Gdy oddałam telefon koleżance, żeby kontynuowała za mnie (ja zwątpiłam), to jej nazwiska też nie mógł ogarnąć.
Wariactwo zaczęło się później, oto przybliżony (skrócony!) dialog koleżanki z gościem na infolinii:

 G: Czy poszkodowana jest przytomna?
 Kol: No tak, przed chwilą była przy telefonie przecież...
 G: Czy krwawi z rany?
 Kol: Nie, uraz powstał 24 godziny temu podczas oporządzania koni. My chcieliśmy się tylko  dowiedzieć...
 G: Jak powstał uraz?!
 Kol: No uderzenie twarzą w drzwi boksu...
 G: CZY URAZ POWSTAŁ PODCZAS JAZDY KONNEJ?!
 Kol: Uderzenie. Twarzą. W drzwi. Boksu.
 G: CZYLI JEST TO URAZ GŁOWY POWSTAŁY W CZASIE JAZDY KONNEJ.
 Kol (coraz bardziej zirytowana): Co? Nie! Przy wyprowadzaniu konia z boksu, ale my chcieliśmy tylko zapytać...
 G: JUŻ WYSYŁAM KARETKĘ! PROSZĘ SIĘ NIE ROZŁĄCZAĆ!
 Kol: Co??? Gdzie??? Jaka karetka?! Żadnej Karetki! My chcieliśmy się tylko zapytać o dyżury najbliższych przychodni!
 G: Karetka już jedzie! Niech poszkodowana się nie rusza!
 Kol: Panie! Żadnej karetki! Zwariował pan?!
 G: Pani jest agresywna!
 Kol: A pan jest idiotą!

Tak, wysłali do mnie ambulans...do siniaka i zadrapania na twarzy. Ratownicy przyjechali szybko, przekonani, że jadą do...(fanfary!)...KOPNIĘCIA W GŁOWĘ PRZEZ KONIA. W życiu nie było mi tak wstyd. Na szczęście jak już przyjechali to mnie obejrzeli i założyli konkretny opatrunek na te zadrapania. Stwierdzili, że to nie pierwszy raz ktoś z infolinii 111 kieruje ich do przypadku, który okazuje się być kompletnie z dupy (nie należy mylić tego z 112 albo 999 - pod tymi numerami siedzą dyspozytorzy z prawdziwego zdarzenia, 111 to tylko infolinia medyczna, głównie informacyjna, ale z której mogą wysłać karetkę). Przy okazji zbierania wywiadu medycznego wyszły kolejne jaja, bo panowie zapytali się mnie czy w ciągu ostatnich 24 godzin odczuwałam zawroty głowy i problemy z balansem. Bardzo nas to rozbawiło gdyż takie objawy odczuwam od lipca tego roku, a spowodowane jest to moim lekkim ogłuchnięciem na prawe ucho, a organizm (razem z błędnikiem) musi się "przestawić". Efekt jest taki, że czasem gibię się na boki jak pijana, albo niedosłyszę...albo jedno i drugie.  Panowie musieli zebrać pełen wywiad, co też uczynili śmiejąc się pod wąsem. Na koniec stwierdzili, że chcieliby mieć cały czas tak przyjemne wezwania (dostali kawę i ciastka). Ja nie byłam w tak dobrym humorze, gdyż cały czas miałam gdzieś tam w głowie, że karetka przyjechała niepotrzebnie, a gdzieś indziej jakiś człowiek może jej na serio potrzebować.

A wszystko przez to, że jakiś debil na infolinii nie potrafi słuchać co się do niego mówi...

P.S. Zadrapania i siniaki już zeszły.


sobota, 19 listopada 2016

W damskim siodle

Nasz team wzbogacił się ostatnio o nowy nabytek - odrestaurowane damskie siodło z 1930 roku.
 Jest to siodło skonstruowane na współczesną modłę, czyli teoretycznie da się w nim kłusować, galopować i skakać, praktycznie jest jednak zbyt delikatne do skoków. Do tego jest również rozmiarów dziecięcych, więc tylko Natasha i ja się w nim mieścimy. Jesteśmy tym bardzo podekscytowane, bo to oznacza, że będziemy mogły jeździć w dłuższych sukniach.






Może trochę historii na początek... Kiedyś uważano, że "dama", nie powinna jeździć konno siedząc okrakiem, więc kobiety, dzieci, a także osoby duchowne przewożone były w tzw. siodle fotelowym.   W siodle takim siedziało się całkowicie bokiem a stopy trzymało się nie w strzemionach, tylko na specjalnej deseczce. Uniemożliwiało to kierowanie koniem, a także jazdę chodem szybszym niż stęp.

Dopiero Anna Czeska, królewna z rodu Przemyślidów, udoskonaliła siodło stosując kulę (zakrzywiony bolec do przytrzymywania nogi), przez którą przekładało się prawą nogę w kolanie. Jadąc w ten sposób siedziało się już nie całkiem bokiem ale lekko zwróconym ku przodowi oraz znacznie stabilniej, dzięki czemu możliwe stało się kierowanie koniem nadal jednak jeździło się tylko w stępie. Z czasem przy siodłach zaczęto montować kulę przechodzącą po prawej stronie kolana prawej nogi, jednak po zastosowaniu kuli nad kolanem lewej nogi uznano, że tamta jest niepotrzebna. W ostatniej fazie rozwoju damskiego siodła dodano strzemię wypinające się z puśliskiem podczas upadku.
 Wsiada się praktycznie zawsze ze stopnia (tudzież po płocie), ponieważ nie można używać do tego strzemienia jak w normalnym siodle, gdyż można uszkodzić terlicę. Nie można też złapać za przedni bolec gdyż można go urwać. Najfajniejszy moment jest gdy już siedzimy, żeby ułożyć siodło na końskim grzbiecie, trzeba przewiesić się prawie że głową w dół na drugą stronę konia.
 Jeździmy z palcatem w prawej ręce, żeby kontrolować prawą łopatkę, jednak wszelkie zmiany kierunku i tempa wychodzą z dosiadu. I tu zaczyna się zabawa, gdyż żeby podczas jazdy w tym siodle, dosiad "działał" jak należy trzeba być wyprostowanym niemalże jak struna. Podczas jazdy bardzo silnie pracują mięśnie brzucha, silniej niż podczas normalnej jazdy, a także może drętwieć prawa noga, przewieszona przez bolec. Mimo wszystko jazda w damskim siodle jest zaskakująco wygodna, zwłaszcza pozytywnie zaskoczył mnie galop. Okazało się też, że mój ulubiony Storm zdecydowanie lepiej chodzi pod tego typu siodłem niż pod dresażowym.







wtorek, 25 października 2016

Różne typy specjalistów

 Kocham Anglię, szczególnie na przełomie jesieni i zimy. Właśnie wchodzimy w taką zabójczą porę roku, gdy BBC nie jest w stanie podać względnie poprawnej prognozy pogody. Wczoraj zapowiadali deszcze, więc "na wszelki dziwny" założyłam derki. W Stedham i Midhurst nie padało cały dzień, chociaż Czarek mówił, że padało 20 mil dalej. No to sobie połaziły w derkach. Dzisiaj podali, że nie będzie padać wcale i ma wyjść słońce. Wypuściłam więc bez derek, bo ciepło. Właśnie doświadczyliśmy gwałtownego oberwania chmury, ale na szczęście tylko przelotnie. W Petersfield 10 mil dalej prawdopodobnie nie spadła ani kropla.
 Ale ja nie o tym...

 Maść chciałam ostatnio kupić, tudzież żel rozgrzewający dla Gringa, bo mu wyskoczyło "coś" na nodze. Niechętnie, ale musiałam skoczyć do sklepu jeździeckiego w naszym miasteczku. Rzadko tam chodzę, gdyż wszystkie zakupy typu suplementy, maści, żarcie i ściółkę kupujemy w dużym sklepie w Liphook. Tym razem potrzebowałam specyfik na już, więc chcąc nie chcąc wkroczyłam w bramy piekieł. Ten mały jeździecki nie jest źle zaopatrzony, ale jeśli już się chce coś tam kupić to lepiej dokładnie wiedzieć co, gdyż obsługa jest iście piekielna. Dokładnie wiedziałam co chcę kupić, obleciałam wszystkie półki i nie mogę znaleźć. No i tu popełniłam błąd - zdecydowałam się poprosić o pomoc obsługę. Zebrały się wokół mnie trzy babki i dalej szukają po całym sklepie i magazynie. No nie ma, są tylko schładzające. A nie chce schładzającego? Nie, dziękuję, potrzebuję rozgrzewający. Ale po co?  A co koniowi jest? To tłumaczę, że "coś" na nodze, że trzeba pobudzić krążenie, bla bla bla. Stoją wokół mnie z szeroko otwartymi oczami i najstarsza zawyrokowała - "weterynarz potrzebny!". Jeszcze spokojna tłumaczę, że wet nie jest potrzebny, bo dokładnie wiemy jak postępować, a wet tu nie pomoże. No to one poszukają w googlach. Zasiadły przed komputerami i szukają....szukają....SZUKAJĄ. Po dobrym kwadransie w końcu jedna znalazła, ale to na zamówienie trzeba. Dobra, to poproszę zamówić. Zostawiłam namiary na siebie i z radością opuściłam w końcu sklep, dodatkowo czując się jak kompletny debil.
 Swoją drogą gdy zeszłej zimy musiałam kupić kilka specyfików w tym jeździeckim to też usłyszałam głośny komentarz, że powinnam wziąć weta zamiast specyfiki kupować. Serio maść chroniąca piętki i spray odkażający plus spray przeciw swędzeniu dla KOTA, mówią o tym, że nasze zwierzęta są w ciężkim stanie i potrzebują interwencji weterynaryjnej?
 Miejscowi zresztą narzekają, że poprzednia ekipa sprzedawców znała się na rzeczy i potrafiła pomóc, a te baby co są teraz to nie wiedzą nawet co mają na sklepie.

 W Liphook dla odmiany obługa jest miła, zna się na rzeczy, a poza tym już nas tam rozpoznają. Gdy szukałam derki dla Gringo, rzuciłam tylko hasło "koń małopolski", a dziewczyna stwierdziła, że wie o co chodzi i dobrała nam idealny rozmiar. Byłam pod wrażeniem.

A tak w ogóle to w aptece kupiłam najzwyklejszą maść rozgrzewającą z eukaliptusem i terpentyną. Po niecałym tygodniu robienia wcierek, to "coś" zaczęło się zmniejszać.

czwartek, 20 października 2016

Mamy szczęście do dobrych ludzi

 Wczoraj nas naszło na taką refleksję, że w gruncie rzeczy mamy bardzo duże szczęście. Gdziekolwiek nie pójdziemy, to spotykamy wspaniałych ludzi. Kiedy przez ułamek sekundy zdarzy nam się spanikować i pomarudzić, że "Rety! co my teraz zrobimy", to zawsze trafia się ktoś, kto bardzo chętnie wyciąga rękę z pomocą. My staramy się robić to samo dla innych i dzięki temu życie toczy nam się bardzo przyjemnie, w szczęściu, wśród pól, lasów i przede wszystkim wśród koni.


Nasza kochana Beanie chodzi już pod siodłem, dwa dni temu wsiadłam na nią już bez asekuracji Czarka i zrobiłyśmy kilka kroków. Mała kompletnie się nie przejęła, nie poczułam u niej tego wzdrygnięcia przy pierwszym wsiadaniu, tak częstego u młodych koni, które zajeżdżałam. A niektóre konie potrafią pokazać jak bardzo im się to wszystko nie podoba. Zajeżdżałam dobry rok temu jednego wałacha AQH i on nie dość, że się wzdrygnął i wyprężył to jeszcze dygotały mu nogi. Beanie przyjmuje wszystko bardzo spokojnie, bez emocji i pocenia się.








 I tak pracujemy sobie z naszą klaczką nie wadząc nikomu, a tu nagle dostajemy kolejne konie do ułożenia. Natasha widząc nasze roześmiane gęby zaproponowała nam ujeżdżenie jednego z jej hiszpańskich wałachów. Już dawno stwierdziłam, że Legato to jeden z piękniejszych koni jakie widziałam, cały srebrny, hreczkowaty z czarno - srebrną dłuższą grzywą. Zaczniemy z nim pracę w listopadzie, po powrocie z Polski.

W połowie listopada przychodzi też do naszej stajni Jax, wałach AQH, na którym Czarek z powodzeniem startował w Trailu. Jego właścicielka stwierdziła, że woli przenieść się "za nami", m.in. dlatego, żeby koń był dalej w treningu. Czarek aż podskoczył z radości gdy to usłyszał.
Daje nam to już cztery konie do pracy, a to w sumie nie koniec, bo niedługo z Natashą i Petem znowu zaczniemy ćwiczyć do pokazów i myśleć nad nowymi scenariuszami. Zwłaszcza, że kupili nowego siwego ogiera andaluzyjskiego.


Zostaje nam jeszcze Gringo, z którym również pracujemy dzielnie, ale nieco mniej intensywnie. Muszę teraz pamiętać, że jestem razem z nim już jedenaście lat, on sam ma już dwanaście i trzeba już na niego uważać, czy nie kaszle, czy dobrze się czuje, profilaktycznie robić pewne zabiegi, obserwować nogi. Prawdopodobnie jestem nadwrażliwa, ale mój koń, więc mi wolno!


Gringo dżentelmen, dzieli się śniadaniem z Beanie


I tak właśnie wczoraj sobie z Czarkiem rozmawialiśmy podczas sprzątania padoku, że w sumie to nigdzie się nie pchamy, nie ogłaszamy się, po prostu robimy swoje. Ludzie to widzą i decydują się powierzać nam swoje własne konie. Co mnie trochę drażni wśród niektórych osób trenujących konie, to narzucanie swojego zdania właścicielom, taki swoisty brak dyplomacji. Przez te kilka lat pracy nauczyłam się, m.in. od Czarka, że lepiej coś pokazać niż gadać. Miałam prosty przykład kilka dni temu. Opiekuję się pewnym koniem tj. wyprowadzam go razem z naszymi i sprowadzam. Dla mnie to kilka minut, bo i tak idę w tamtą stronę, a dla właścicielki spora wyręka. Na początku tygodnia sprowadziłam go jak zwykle i postawiłam go sobie, rzuciłam linę na ziemię luzem przed otwartym boksem i zabrałam się za zmienianie derki. Właścicielka zainteresowała się czemu nie robię tego w boksie. Powiedziałam więc, że tak mi wygodniej jak mi się koń do żarcia nie pcha, on się szybko nauczył, że najpierw derka, potem żarcie, a do boksu nie wolno wlatywać na pełnej petardzie, jednocześnie uczy go to respektu do mnie. Pani bardzo się tym zainteresowała i zauważyłam, że razem z córką zadowolone stosują tą metodę.
 I nie trzeba mówić, że źle robiły! Niedobrze! Gówno wiedzą! Wystarczy po ludzku pokazać i to tak tylko przypadkiem, przy okazji, bez pouczania, zwłaszcza, że one bardzo dobrze jeżdżą.

 Ludzie nie są głupi i chamscy, tylko czasami po prostu nieświadomi. Rozmawiać jak najbardziej trzeba i wymieniać doświadczenia. Jak się człowiek za bardzo przechwala, to musi mieć świadomość, że ludzie będą go obserwować, komentować i przede wszystkim weryfikować, czy te przechwałki to ściema, czy rzeczywiście trafili na specjalistę. Niestety często okazuje się, że większość takich przechwałek to...hmm...gówno prawda, albo lekko naciągnięta rzeczywistość. Chrissie Mayhew powiedziała mi jakiś czas temu, że żyjemy w czasach kiedy każdy może sobie przed nazwiskiem dopisać "trener koni", "artysta - rzeźbiarz", czy "model", a życie i tak zweryfikuje każdego.

poniedziałek, 3 października 2016

Beanie, nasza mała diablica

Z dużym opóźnieniem, ale informujemy, że nasza końska rodzina powiększyła się o nowego członka - 2.5 letnią klacz AQH Mosly Bea Smart "Beanie"!

Emocje już trochę opadły, ale dalej nie mogę uwierzyć, że mam własnego wymarzonego Quarter Horse, w końcu marzyłam o tym od dobrych dziesięciu lat. W dodatku to moje ciche marzenie spełnił mój prawie mąż. Beanie jest moim prezentem ślubnym, z którego chyba nigdy nie przestanę się cieszyć.

 Z początku plan był taki, żeby ściągnąć półtora roczną klacz z Polski. Nawet znalazła się taka, której rodowód bardzo mi odpowiadał (reningowo-cuttingowy), ale los tak chciał, że akurat w dzień gdy mieliśmy podpisywać umowę i wysyłać zaliczkę, pojawiła się Beanie! Nasza dobra znajoma, właścicielka Eldon Stud wysłała nam zdjęcia i filmik konia, którego chciała sprzedać jej weterynarz. Po obejrzeniu video i zdjęć nie było nad czym się zastanawiać i zadzwoniłam późno wieczorem do Geri, żeby jej znajoma absolutnie nie wystawiała konia do internetu, gdyż jesteśmy zdecydowani. Zwłaszcza, że jej rodowód jest właściwie idealny dla mnie, bo jest reiningowo-pleasure'owy.
Gdy pojechaliśmy ją oglądać okazało się, że świat jest bardzo mały gdyż znam dobrze jej pół siostrę LouLou. Przyjeżdża często na treningi do Bob'a Mayhew.

W tydzień później przybyła do nas Beanie. Przyjechała w towarzystwie drugiego konia (tak na wszelki wypadek, gdyż nie jeździła jeszcze na tak długie dystanse). Wyszła z horseboxa bardzo odważnie i chętnie weszła do swojego boksu tuż obok Gringo.

Na drugi dzień od razu poszliśmy do round-penu. Mamy z Beanie sporo ułatwień gdyż jej właścicielka rozpoczęła z nią pracę z ziemi dużo wcześniej i nie ma problemów z chodzeniem na halterze, dawaniem nóg, itp. Jest małą diablicą, ale daje nam dużo radości i lgnie do człowieka. Ja pracuję z nią głównie rano, a Czarek wieczorem. Nie są tą długie treningi, ot 20-30 minut. Wczoraj przyjęła swój pierwszy pad...i kompletnie nie zrobiło to na niej wrażenia.

Absolutnie nie odstawiam Gringo na boczny tor, również pracuje, mieli nawet swój mały epizod pracując razem na ujeżdżalni. Gringo w ogóle strzelił focha na dobre cztery dni gdy klaczka przyjechała. Zawsze był emocjonalny, ale nigdy nie reagował aż tak, zwłaszcza, że już wcześniej miałam inne konie pod opieką. Tym razem przez cztery dni nie dawał się głaskać i boczył się na wszystkich. Z Czarkiem "przeprosił się" szybciej, ale ja musiałam czekać do wieczora czwartego dnia.
 Dzisiaj po raz pierwszy puściłam dzieciaki razem na jeden padok. Ona biegała wokół niego, a on ją kompletnie ignorował. Miło popatrzeć na naszą parkę.

Z naszej rodziny nowego konia pogratulował mi serdecznie mój Tata, a także Tata Czarka. Moja Babcia też była szczerze zainteresowana...ale na tym koniec. Reszta chyba uważa, że posiadanie drugiego konia to jakaś dzika fanaberia, pomimo tego, że o drugim koniu mówiłam od prawie dziesięciu lat i żeby było śmieszniej to mówiłam właśnie o takiej klaczy, w takim wieku. Nigdy byśmy się nie zdecydowali na dwa konie gdybyśmy nie mieli na nie miejsca i czasu, a życie akurat tak nam się ułożyło, że nastał właśnie TEN czas, żeby spełnić marzenia. Zwłaszcza, że na południu Anglii co druga rodzina ma dwa lub kilka koni przy domu i jest to tak naturalne jak posiadanie psa czy kota. Poza tym moja najulubieńsza pora dnia jest wtedy gdy o wschodzie słońca wyprowadzam moje konie na pastwisko. Czasami spotykam przy tym jelenie, króliki, albo myszołowy, które gniazdują na jednym z drzew. Nigdy nie zamieniłabym się z nikim na inne życie!









wtorek, 20 września 2016

Powrót do Eldon Stud

 Wierzymy, że wszystko na tym naszym Świecie zatacza koło. Nie zdziwiło mnie więc to, że w pewnym sensie wróciliśmy do stadniny gdzie pracowaliśmy trzy lata temu. Dokładniej to wrócił Czarek ja teraz bywam tam trochę dla towarzystwa, ale żeby było zabawniej to wrócił tam dokładnie o tej samej porze roku co trzy lata temu. Kucyków już nie ma, poszły do dobrych domów, ale za to jest co robić z klaczami i jednym młodym ogierkiem.

 Po trzech latach konie dorosły,  nabrały masy i stały się potulniejsze. Zwłaszcza Ginger, młoda klaczka szykowana do wyścigów. Na razie Czarek pracuje z nią z ziemi i młoda jak na razie odważnie przyjęła czaprak.

Najwięcej frajdy jest z młodym ogierkiem, dla którego wszystko jest zabawą. Na początku czaprak go przestraszył, a potem młody go po prostu...ukradł. Podczas całej sesji w round penie najważniejsze dla niego było, żeby złapać ten cholerny czaprak i zwiać :D

Czarek wrócił też do pracy ze swoją ukochaną Domingo. Z nią zapewne pójdzie najprościej gdyż była już przez niego jeżdżona. Na początek jak zwykle najważniejsza jest praca z ziemi, ale z tego co pamiętam to Domingo była pewniejsza i odważniejsza właśnie pod siodłem.

W Eldon Stud dużo się teraz zmieniło, nie ma połowy koni i część ziemi została sprzedana. Z drugiej strony Geri planuje postawić niewielką stajnię na tyłach tej obecnej. Teren całej starej farmy zostanie przekształcony w domy mieszkalne. Niespecjalnie jestem w stanie to sobie wyobrazić.

Relacje z naszych poprzednich poczynań w Eldon Stud można zobaczyć tutaj





Domingo i Ginger


Z innych ciekawych info - przenieśliśmy Gringo! Niedaleko, bo tylko trzy mile od Boba. Bardzo ułatwiło mi to pracę, gdyż nie muszę już przemieszczać się między dwoma stajniami. Teraz wszystkie konie, na których jeżdżę mam w jednym miejscu i to bliżej naszego domu, ale jednocześnie nie tracimy kontaktu z Wye Oak. Tutaj w Bolingbroke Stud Gringo otrzymał własny boks, dwa padoki i kolegę...a ja mam masę pracy :D

Widok z padoków

Gringo na włościach

Gringo i Olivier

środa, 17 sierpnia 2016

Lideric - węgierski cyrkowiec

Ostatnimi czasy gdy nie mamy pokazów, staram się doskonalić moje umiejętności jeździeckie z poszczególnymi końmi, na których zdarza mi się występować. Ze Stormem i Iberico jest o tyle łatwiej, że bardzo dużo potrafią i podstaw szkoły hiszpańskiej uczę się głównie od nich. Za to prawdziwym wyzwaniem jest Lideric, zwany Lidem.

 Lid, jak już kiedyś wspominałam, jest 12-letnim emerytowanym cyrkowcem i kaskaderem. Przy wykonywaniu sztuczek jest świetny, ale gdy chce się zrobić coś więcej to jest po prostu koszmarnie leniwy. I sprawdza wszystkich jeźdźców, chwila nieuwagi i już wiesz, że koń robi cię w przysłowiowego wała. Przez całą jazdę trzeba być skupionym wyłącznie na nim, nie ma gadania z koleżkami przy bramce, czy bezczynnego siedzenia na ujeżdżalni. Trzeba mu dawać nowe wyzwania inaczej będzie spał...albo straszył.
 Dosyć dobrze mi się z nim układa i prawdopodobnie będę występować głównie na nim, więc postanowiłam więcej z nim pracować.
 Tydzień temu po raz pierwszy założyłam na jazdę ostrogi. Podczas pierwszej próby podstawienia i przejścia ze stępa do kłusa, Lid zaczął "straszyć" rzucaniem głowy. Stary numer typu "ZARAZ STANĘ DĘBA!", ale robił to już przedtem i nigdy swoich "gróźb" nie spełnił. Gdy stwierdził, że to nie działa, to zaczął się cofać. Wprowadziłam go wtedy na małe koła, a po kilku zakrętach  poprosiłam o ruch do przodu. Na pewien czas przełamałam jego opór i kłus wychodził nam dobrze, jednak gdy poprosiłam o wolty w kłusie, znowu postawił opór. Nie przestawałam działać łydką, potem przeszłam do fazy działania ostrogą, a wtedy Lid zrobił coś co w sumie mnie rozbawiło. Mianowicie zaczął wykonywać swoje wyuczone sztuczki czyli kłanianie się, kładzenie, siadanie. Wszystko byleby nie ruszać do tego cholernego kłusa! Byleby wyszło na jego. Jest to o tyle ciekawe, że sztuczki są dla niego trudniejsze do wykonania niż zwykła zmiana tempa.
 I tym razem udało mi się przekonać go do ruchy i przez pewien czas trening przebiegał bez zakłóceń. Za to przy próbie  przejścia do galopu, koniu wymyślił coś nowego - zaczął się płoszyć na zakrętach. Kaskader i cyrkowiec płoszący się na byle szelest? Wolne żarty! No ale nie z nami takie numery i w końcu zdołałam go przekonać, że nie robi to na mnie najmniejszego wrażenia (chociaż w pewnym momencie prawie wyleciałam z siodła). Koniec końców udało nam się zakończyć trening pozytywnie.

A z Gringo wróciliśmy na snaffle bit i jak na razie widzimy poprawę przy wykonywaniu manewrów. Tylko jak zwykle trzeba będzie popracować nad galopem, ale za to według tutejszych przepisów wolno nam startować na zwykłym wędzidle w klasach Novice bez względu na wiek konia. Jest to o tyle dobre, że Gringo będzie miał czas na lepsze otrzaskanie się ze startami i łatwiej będzie go w razie czego skorygować niż wtedy gdy jechał na czance.

Na Mistrzostwa niestety nie jedziemy, ale za to szykujemy się na zimowe zawody.

wtorek, 9 sierpnia 2016

Wye Oak Summer Show



 W sobotę dwa tygodnie temu w stajni Wye Oak u Bob'a Mayhew, odbyły się zawody Wye Oak Summer Show. Nie byle jakie zawody gdyż była to dziesiąta rocznica, więc zawodnicy dopisali.

Niestety tym razem nie mogłam wziąć udziału w rywalizacji ze względu na mój kiepski stan zdrowia, więc Czarek był "zmuszony" wystartować na dwóch koniach - Gringo i Kings Golden Tinsel vel Jax. Mnie tym razem przyszło tylko luzakować.
 Pogoda jak zwykle z nas zakpiła i po pięknym poranku, jak tylko zaczęliśmy się wszyscy rozgrzewać, lunął deszcz i padał nieprzerwanie przez wszystkie klasy Traila. Zaskoczyło to chyba nawet meteorologów gdyż nikt nie zapowiadał deszczu tego dnia. Nikt też nie był przygotowany na deszcz, więc sporo osób nie miało kurtek, ani płaszczy i wszyscy wyglądaliśmy jak zmokłe kury.

Kings Golden Tinsel "Jax"

Czarek i Gringo studiują schemat






 W pierwszej klasie Traila - Walk/Jog, Czarek i Jax  wystartowali ładnie i uplasowali się na drugim miejscu. Klasę Novice Rider Trail niestety wyzerowali przez błąd w galopie (zła noga), ale za to już Novice Horse Trail uplasowali się na czwartym miejscu. W Open Trail znowu chłopakom się powiodło gdyż zajęli drugie miejsce.
 Potem Jax zajął jeszcze pierwsze miejsce w Open Pleasure i czwarte w Open Horsemanship ze swoją właścicielką Gail.









Z właścicielką Jaxa, Gail
 Nie można jednak powiedzieć, żeby te zawody były specjalnie udane dla Gringo. W każdej klasie Traila, jak i w Novice Rider Horsemanship tym razem był poza podium. Jednak szczególnie dumni byliśmy z mostka. W ogóle tego nie ćwiczyliśmy, do tego mostek był mokry i śliski, a Gringo przeszedł za pierwszym razem z małym wahnięciem, a w kolejnych klasach już pewnie. Na bramce się śpieszył, chciał ją przejść za każdym razem szybko.
 Wyciągnęliśmy już z tych zawodów naukę, przewertowaliśmy przepisy i jedną ze zmian będzie m.in.  przejście na delikatniejsze wędzidło z Gringo i więcej zmiękczania Jaxa na ugięciach.





  Jesteśmy lekko zawiedzeni, bo bardziej liczyliśmy na Gringo zwłaszcza, że trenowaliśmy uczciwie. Jest to wszystko o tyle trudne, że tutaj w Anglii startujemy dopiero drugi sezon i moim zdaniem ludzie są bardziej krytycznie nastawieni niż w Polsce. Obserwują każdy ruch i głośno wyrażają swoje opinie. Jedyne co można w tej sytuacji zrobić to ogłuchnąć i robić swoje.

  Zdjęcia jak zwykle dzięki uprzejmości Anity :) Więcej tutaj: Wye Oak Summer Show
Dziękujemy serdecznie Asi za pomoc w luzakowaniu, a zwłaszcza, za przyniesienie mi suchej kurtki! Podziękowanie ślemy również Andrzejowi za robienie zdjęć i wsparcie mentalne.
Bez Was nie dalibyśmy rady!






wtorek, 26 lipca 2016

Kings Bromley Show - Olivants Equine Displays



Tym razem wywiało nas aż trzy i pół godziny drogi od domu, bo aż do Staffordshire daleko za Londyn. Z powodu innych obowiązków nie mogłam wyjechać razem z resztą team'u dzień wcześniej w piątek, mogłam zjawić się na miejscu dopiero w sobotę rano, w dzień pokazu. Czarek jak zwykle okazał się najwspanialszym mężem na świecie, gdyż bez marudzenia wstał o 4 rano i zawiózł mnie na miejsce docelowe. Niestety nie mógł zostać, ponieważ w domu czekały na niego dwa konie wymagające treningu (30-tego mamy zawody!).

Przygotowania do próby. Lid & Storm


 Pokaz nosił nazwę Kings Bromley Show i miał nieco mniejszy rozmach niż poprzedni Three County Show, ale za to mieliśmy większą publiczność, a nagłośnienie i konferansjerka były na dużo lepszym poziomie. Odgrywaliśmy tak jak poprzednio, dowcipną interpretację bajki o kopciuszku z niewielkimi zmianami. Zabrakło nam jednej osoby, Złowieszczego Hrabiego Glena co trochę utrudniło nam zadanie, ale efekt końcowy okazał się zadowalający.
 Próba generalna, a raczej tryliard powtórzeń poszczególnych elementów występu, okazała się udana, chociaż musieliśmy zwolnić tempo pokazu ze względu na średnie rozmiary areny, ale też ze względu na mnie. Nabawiłam się tydzień temu zapalenia ucha środkowego i każdy szybszy obrót powodował u mnie lądowanie na tyłku, ku uciesze innych.

 
Tym razem jechałam na Lidzie, węgierskim Noniusie, emerytowanym cyrkowcu i kaskaderze, a w roli drugiej siostry partnerowała mi Robyn na Stormie, wałachu rasy andaluzyjskiej. Naszym zadaniem była głównie tak zwana animacja publiczności, oznaczało to dla nas dużo improwizacji i nawiązywaniu kontaktu z widownią. Z pomocą jak zwykle przyszedł nam Charlie, który jest zawodowym aktorem i kaskaderem konnym. Przed pokazem udzielił nam wszystkim kilku cennych rad.  Jednak muszę przyznać, że tym razem zadanie nie było specjalnie trudne, publiczność chętnie nam odpowiadała, bez problemu nawiązałyśmy kontakt.

Lid & Storm



Jedną ze zmian było wprowadzenie przez Pete'a krótkiego pokazu long reining'u, czyli pracy na długich wodzach. Przedstawili z ogierem Iberico kilka figur z hiszpańskiej szkoły jazdy co niezmiernie spodobało się publiczności. 


Próba generalna. Pete & Iberico


Nie obyło się bez drobnych wpadek. Iberico podczas końcowego paso-doble Natashy i Pete'a zaczął stroić fochy, wcześniej podczas naszego tańca również okazywał niezadowolenie. Następnie Storm przed drugim wyjściem na arenę odmówił współpracy. Najzabawniejszy jednak był Lid, który jak zwykle przy dwóch występach jednego dnia, po pierwszym - świetnym stwierdza, że on już swoje zrobił i więcej nie będzie. Pode mną był "tylko" ospały, ale podczas pokazu posłuszeństwa wyłamał się Natashy. Na szczęście szybko wrócił i wykonał swoje zadanie. Wyciągniemy z tego naukę na przyszłość, ale też specjalnie się nie przejęliśmy. Wiadomo, że takie rzeczy się zdarzają przy pracy z żywymi stworzeniami.
 Jak zwykle cały show ukradł kucyk Billy the Dragon fenomenalnie odgrywając swoją rolę.



Charlie & Billy

  Pod koniec, gdy wymęczeni schodziliśmy z areny po drugim występie, hucznie brawo biła nam spora ekipa, która przyjechała z osiołkami, a także szpaler młodych kadetów ze szkoły policyjnej, ochraniających całą imprezę. Bardzo nas to ujęło i wzruszyło. 
 Podczas pokazów najbardziej lubię ten moment gdy ludzie podchodzą do nas i pytają o konie, o ich historię, rasę. Fajnie jest móc opowiedzieć innym coś nowego.

Jak na razie był to nasz ostatni pokaz tego typu w sezonie letnim. Podobno mamy już rezerwacje na przyszły rok na te same imprezy, a i szukamy pewnych możliwości (i pomysłów!) na sezon zimowy.



Od lewej: Robyn, Lid, Meg. Jedno ze zdjęć promujących Kings Bromley Show.



 

czwartek, 23 czerwca 2016

Three Counties Show - Olivants Equine Displays

 Nigdy nie przypuszczałam, że po 12 latach będę siedziała w siodle klasycznym, nie mieściło mi się to w głowie. Mówiłam nawet, że propozycja musiałaby być na serio dobra, żebym się zdecydowała. No i taka propozycja przyszła. Ale od początku...

 Jakiś czas temu poznałam pewną panią. Jak to zwykle wśród koniarzy, rozmowa zeszła na konie. Pani wraz z mężem, który jest kaskaderem, trudnią się hodowlą koni hiszpańskich, a  także organizują pokazy jeździeckie. Tak właśnie trafiliśmy z Czarkiem do Bolingbroke Stud.
 Początki nie były łatwe, musiałam wyciągnąć z czeluści szafy bryczesy i jakieś tam "ogólnobojowe" buty jeździeckie (kowbojki nie wchodzą w klasyczne strzemiona :P). Po pierwszym tygodniu jazd bolało mnie wszystko, wyszły wszystkie nieużywane dotąd mięśnie, a chodziłam na treningi przed pracą i w dni wolne, więc zakrawało to na lekki masochizm zwłaszcza, że potem jechałam jeszcze do Gringo, żeby na nim też pojeździć . Natasha to bardzo skrupulatna trenerka, skupiająca się na detalach, więc zaciskałam zęby i "cisnęłam" zwłaszcza, że ćwiczenia, które kazała mi wykonywać pomagały mi też w późniejszym treningu westowym. Czarek miał sporo radości z patrzenia jak próbowałam w bólu wejść na schody, albo wstać z kanapy, no ale udało się.


Storm


Po pewnym czasie rozpoczęliśmy przygotowania do pokazu jeździeckiego, mającego się odbyć podczas olbrzymich targów Three Counties Show w hrabstwie Worcestershire, cztery godziny drogi od nas. Próby były dosyć wykańczające, na początku nie wiadomo było kto na czym ma jechać, czy chłopaki będą robić pokaz dżigitówki czy nie. W między czasie jeden koń zakulał, więc trzeba było znowu zrobić przetasowanie. Do tego ciężko jest znaleźć takie terminy prób, żeby wszystkim pasowało. Pomiędzy jednym treningiem, a drugim wyskoczyły nam jeszcze pierwsze zawody westowe w sezonie. 
 Oczywiście jak to bywa na początku nie wychodziło nam prawie nic. Wszyscy byliśmy zmęczeni, ale ćwiczyliśmy do bólu, a cały podkład muzyczny śniła nam się po nocach. Dodatkowo w tym samym czasie kombinowaliśmy ze strojami, większość została uszyta przez Natashę.

 Daliśmy radę i 16-tego czerwca wyruszyliśmy! Cały Three Counties Show na początku mocno mnie onieśmielił, nawet powiedziałam Czarkowi, żeby przypomniał sobie Mistrzostwa Polski PLWiR i pomnożył to przez trzy. Przez cały weekend, na trzech arenach od rana do wieczora odbywały się różne imprezy - skoki, pokazy artylerii, sokolnicy, psy myśliwskie i wiele, wiele innych.

  Po przybyciu nie było słodko, najpierw nie mogliśmy wjechać na teren targów, potem utknęliśmy w korku już na terenie. Następnie zaczęło lać, więc część namiotów rozstawialiśmy w deszczu. Konie miały najlepiej, gdyż organizator postawił trzy tymczasowe boksy dla nich, a mały szetland Billy miał swoją zagrodę ustawioną przez nas przy koniowozie. Zresztą zaskakująco szybko udało nam się wszystko wypakować i zorganizować.










 Cały pokaz miał charakter dowcipnej baśni o Kopciuszku z wieloma zabawnymi wątkami, jazdą synchroniczną i ze szczyptą cyrkowych sztuczek. Mieliśmy występy dwa razy dziennie, czyli od piątku do niedzieli odegraliśmy show sześć razy! Nie obyło się bez wpadek gdyż w piątek rano ucięli nam końcówkę, rzekomo z powodu opóźnienia, następnie dali nam tylko jeden działający mikrofon co nas mocno sfrustrowało. W sobotę na szczęście pojawił się technik dźwięku i poranny show wykonaliśmy zgodnie z planem.

 Wieczorami mieliśmy zamiar nieco poimprezować, ale po omówieniu występów (tak, tak! Trzeba było wszystko obgadać, przeprowadzić dodatkowe próby i wprowadzić ewentualne zmiany na następny dzień!) zasypialiśmy na siedząco.W piątek wieczór było "święto" - udało nam się wziąć prysznic! Na terenie imprezy były jedynie trzy damskie i trzy męskie. Takie są uroki wyjazdów na zawody/pokazy.





Iberico & Storm

Charlie & Billy The Dragon



Natasha & Lid



Pete & Iberico



 Po tym wyjeździe zostałam uroczyście "naznaczona" jako członek ekipy Olivant Equine Displays. Powoli uczę się wykonywać różne manewry z końmi np. kładzenie czy spanish walk. Nabieram też doświadczenia podczas występów przed publiką co później przyda się podczas zawodów west.
 Od westu nie odchodzimy, wręcz przeciwnie - przygotowujemy się teraz do lipcowych zawodów, chcemy też "zatrudnić" Gringo w przyszłych pokazach. Zapowiada się interesująco, chociaż obecnie jestem nieco zmęczona :)

Zapraszamy do polubienia fan page'a Olivants Equain Displays