W związku z naszą
emigracją mam sporo do opowiadania. Dotychczas pisałam urywkami na FB, nie
każdy czytał, potem pytał. Co? Gdzie? Jak? Ja musiałam powtarzać... Szybko
padła propozycja - „Pisz bloga!”. Myśl ta dojrzewała dosyć długo,
aż w końcu dojrzała dzisiaj podczas porannego spaceru z jednej stajni do
drugiej. Może przyczyniła się do tego piękna, słoneczna i typowo jesienna
pogoda...Może to urok pięknej angielskiej wsi spowodował, że zapragnęłam ubrać
myśli w słowa...a może wszystko razem...opowieści zebrałam duże przez te pół
roku, a wszystkich na raz i tych wstecznych nie mogę wcisnąć już teraz. Zacznę
więc od teraźniejszości, czyli od naszej obecnej pracy w Brunswick carrige
company, firmie zajmującej się wypożyczaniem zaprzęgów na śluby, pogrzeby i
inne uroczystości. Właściciele prowadzą dwie stajnie – nową, dużą, korytarzową
z dwunastoma boksami, postawioną przez pana, który budował stajnie dla
Królowej, oraz małą angielską, w której są prowadzone jazdy, oraz stoją konie
pensjonatowe. Mała stajnia wkrótce będzie miała w ofercie naukę jazdy i
szkolenie koni w stylu western. Anglicy podchodzą do westowców całkiem
pozytywnie, a w niektórych przypadkach nawet entuzjastycznie. Szefostwo stwierdziło,
że wykorzysta wszystkie nasze umiejętności, a już kilka koni wyszkoliliśmy
nieoficjalnie, ale o tym później. Tutaj osoba pracująca w stajni obowiązkowo musi się na tym znać, musi mieć doświadczenie w pracy i dobre podejście do koni. Zawód stajennego, czyli tzw. horse groomer'a, jest bardzo szanowany. Zresztą czego innego można się spodziewać w kraju, w którym niemal za każdym płotem widać konia, a jeździec na drodze jest panem i władcą.
Na początek opiszę nasz typowy, rutynowy
dzień pracy...
Dzień w stajni
zaprzęgowej zaczynamy o siódmej i to z kopyta. Czternaście koni po kolei
dostaje śniadanie, a ja w tym czasie biegam i zmieniam derki polarowe (stable
rugs) na padokowe (turn out/outside rugs). Jednocześnie Czarek zbiera siatki, żeby
naładować poranną porcję sianokiszonki. Po godzinie 8 wałachy idą sobie na
swoje pastwisko, gdzie zostaną do godziny 15-15:30. Tak samo dwa odsadki
fryzyjskie. Ogiery fryzyjskie idą połazić w karuzeli, a w tym czasie my
zaczynamy sprzątać boksy. Stajnia musi być ogarnięta do 10:30, gdyż już od 10
działa biuro i klienci przychodzą oglądać konie i karety.
O 9 (często, ale
nie zawsze) opuszczam Czarka i idę „z buta” do drugiej stajni dać jeść kucom i
ogarnąć nogi Artura, oraz posprzątać boksy. Nie jest to ciężka i długa robota,
gdyż stoi tam tylko 6 naszych koni. Cztery kolejne to konie pensjonariuszy, o
które dbają właściciele samodzielnie. Dlaczego tak? W Anglii pensjonat działa
na dwóch zasadach – 1. Boks + pełna obsługa i wyżywienie, 2. Sam boks, a konia
obsługuje właściciel, ewentualnie dogaduje się w sprawie częściowej obsługi. U
nas działa ta druga opcja.
Jeszcze wyjaśnię
dlaczego tutaj praca w stajni nie jest specjalnie ciężka i długa. Odpowiedź
jest prosta – nie korzystamy ze słomy tylko z tzw. Flexu, czyli wiórów
drewnianych podobnych do trocin. Wystarczy je przesiać specjalnymi widłami i
wsio. W dużej stajni zaprzęgowej w ciągu dnia flex jest usypany pod ścianą, a
konie stoją na gumowych matach, ścielone jest pół boksu na wieczór – ułatwia to
utrzymywanie boksu w czystości przez cały dzień. W małej stajni brudny flex jest usuwany z
wierzchu, a czysty cały czas wyścieła boks.
Ale wróćmy do
planu dnia....
W małej stajni
uwijam się do godziny 10-10:30 i wracam do naszego docelowego miejsca. Godzina
10:30 oznacza dla nas półgodzinną przerwę śniadaniową. Po przerwie ogiery po kolei idą na pastwisko, gdzie pasą się po 30-40 minut każdy, z wyjątkiem Bruce’a i Noble’a - ta para zaprzęgowa wychodzi zawsze razem.
Bruce jest wałachem, a Noble...Noble jest stoikiem z natury i nie ma morderczych
instynktów. Każdy koń po zejściu z
pastwiska ma sprawdzane kopyta i myte nogi...albo cały jest kąpany w zależności
od stopnia ubłocenia. Lipicany często są czyszczone również przed wyjściem z
boksów. Dlaczego? Z bardzo prostego powodu – wiadomo, że brudny koń to
szczęśliwy koń, ale jak klient przychodzi obejrzeć wybranego białego konia do
ślubu, to niech ten koń będzie biały, a nie...żółty, albo brązowy.
Do godziny 13
czas nam schodzi na zabiegach pielęgnacyjnych, czyszczeniu uprzęrzy, karet i
karawanów konnych (hears), treningach zaprzęgowych w maratonce, ewentualnie
spacerach w ręku i w siodle – nasze fryzy i lipicany bez problemu chodzą
również pod siodłem. O 13 mamy lunch time, przerwa obiadowa trwająca godzinę.
Po przerwie tradycyjnie ładujemy wieczorną porcję sianokiszonkę do siatek, a o
15:30 znowu opuszczam dużą stajnię, żeby ogarnąć stajnię pensjonatową, ale nie
zawsze. Wszystko zależy od grafiku.
Bruce & Noble
Wróćmy zatem do
stajni zaprzęgowej...do godziny 16 wszystkie konie, z umytymi nogami, powinny
stać już w boksach. Rozwieszamy siatki, rozściełamy flex na noc i zakładamy derki
stajenne. Tuż przed 17 wszystkie konie dostają kolację, a my kończymy
pracę.
Często dzień z
konikami jeszcze się nie kończy, często Czarek idzie jeszcze rozczyszczać konie
znajomych, albo idziemy trenować konie zlecone nam poza etatem. Zresztą dużą stajnię
i bramę zamykamy dopiero ok 21 po sprawdzeniu czy wszystko gra i buczy, a
potem...potem człowiek rzuca się nieżywy na wyro i śpi do rana....a rano...rano
zaczyna się kolejny rutynowy, albo też nierutynowy dzień. Wszystko zależy od
kalendarza. Wkrótce postaram się przybliżyć pracę tzw. groom'a, czyli stangreta obsługującego konie na ślubach i pogrzebach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz