środa, 7 listopada 2012

O Polakach słów kilka...

 Jednak najpierw odpowiem na pytanie Ewy - damariny - jakie z charakteru są większe "welsze". Powiem szczerze, że prędzej kupiłabym dziecku wierzchowego kuca walijskiego niż szetlanda, chociaż do szetlandów mam duży sentyment. "Welsze", pomimo, że charakterek mają czasami zadziorny to są zdecydowanie spokojniejsze i łagodniejsze niż kuce szetlandzkie. Szetlandy czasami można porównać do kotów - lubią chodzić własnymi drogami, potrafią dziabnąć jak mają dość pieszczot, a np. "mój" Flash wszystkich i wszystko zaliże na śmierć, a dzieciaki pakują mu palce do nosa i uszu. Nie robi to na nim wrażenia. Identycznie zachowują się małe górskie "welsze" - można przytulić, pomiziać.

A wracając do tematu głównego - Polacy na emigracji. Wiadomo jakie plotki chodzą o Polonii...że buraki, że blachary, że dresiarze, że "Polak, Polakowi wilkiem", itp., itd. Możliwe, że tak jest w niektórych miejscach, chociaż podejrzewam, że to domena dużych metropolii takich jak Londyn. W końcu wszyscy tam ciągną.

 W Southampton i okolicach Polaków jest sporo. Są polskie sklepy, polscy fryzjerzy, lekarze, itp. Załatwiając sobie nr ubezpieczeniowy w Job Center słyszałam głównie język polski. Jest to specyficzne doznanie - niby jesteś za granicą, a wokół słyszysz "swój" język.

Nie doświadczyliśmy tutaj żadnych piekielności ze strony Polaków, mało tego, znajomi przygotowali nam pokój, pomogli znaleźć pracę i urządzić się, pokazali co, gdzie, jak, ale może jest to też kwestia branży "koniarskiej" - koniarz, koniarzowi pomoże. Jedno tylko można zarzucić niektórym naszym rodakom - siedzą tutaj już rok lub dwa, a nie wykazują chęci uczenia się języka. Wielu z nich znajduje jakąś tam pracę, za większe pieniądze niż w Polsce i to im wystarcza. Koniec. Więcej nie chcą się rozwijać, nie chcą się kształcić. Po co, przecież na wszystko starcza.

Powiem szczerze, że jedna rzecz mnie po pewnym czasie zaczęła męczyć. Mieszkając na początku w miejscu zdominowanym przez Polaków poczułam w końcu totalny brak prywatności. Na początku to było fajne, ktoś zawsze wpadał, albo zapraszał na kawę, piwko, pogaduchy...Jednak czasami człowiek potrzebuje posiedzieć sobie sam ze sobą, albo po prostu z własną rodziną. Nie dało rady, więc czasami w dni wolne siedziałam zamknięta w mieszkaniu, nie wychodziłam nawet na balkon, udawałam, że mnie nie ma. Tak samo przemykałam chyłkiem koło stajni, przy której mieszkaliśmy. Brałam szybciutko konie do pracy, żeby tylko nikt mnie nie zaczepił. Robiła się z tego totalna psychoza.

Odetchnęłam jak przeprowadziliśmy się do większego lokum w docelowej stajni. I to nie tak, że nie jestem towarzyska, po prostu lubię mieć wpływ na pewne rzeczy.

2 komentarze:

  1. Chyba będę tu zaglądał częściej bo fajnie tu. Ciekawe spostrzeżenia na temat Polonii w Southampton :) Pozdrawiam Serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję bardzo za odpowiedź na moje pytanie :-)
    Tego oczekiwałam.

    A co z innymi kucami? Czy są kuce czysto do sportu?
    Co się dzieje z kucykami, gdy już dzieciaki wyrosną?

    Ewa - damarina

    OdpowiedzUsuń