wtorek, 31 marca 2015

Shire Horse Show - Czempionat Shire'ów



Tym razem post nie nasz, ale autorstwa Anity Walkowskiej-Hopcia, która pracuje z Shire'ami w Essex. Trening tych łagodnych olbrzymów jest dla nas na tyle egzotycznym tematem, że musieliśmy namówić Anitę do napisania tego artykułu. Zapraszamy do lektury:

 Shire Horse Show jest jednym z największych wydarzeń branży „końskiej” nie tylko w samej Wielkiej Brytanii, ale również na całym świecie. Ponadto jest to  najbardziej oczekiwane przez miłośników koni zimnokrwistych rasy Shire święto wyjątkowej historii i dziedzictwa tej  rasy, na które co roku zjeżdżają się tłumy widzów z całego świata.

 W tym roku show miał miejsce w dniach 21-22 marca, już po raz drugi w UK Arena – ośrodku jeździeckim specjalnie zbudowanym na tę okoliczność w Allington (ach, ten za brytyjski rozmach!).
Entuzjaści z Wielkiej Brytanii oraz krajów ościennych przywieźli swoje konie, aby zaprezentować je w pełnej krasie. Dla miłośników tych olbrzymów show było więc rajem na ziemi. Harmonogram obfitował w wydarzenia rozpoczynające się już o godzinie 8:30. Najpierw pięciu zawodników zaprezentowało dressage w wykonaniu Shire’ów. Zadziwiające, jak lekkie i pełne gracji okazywały się niektóre z tych ciężkich koni. 








 Później prezentowano konie według podziału na grupy wiekowe z uwzględnieniem dodatkowego podziału na klacze i ogiery; pierwsze na arenie pojawiły się konie w wieku źrebięcym, a także młodzież i dorosłe osobniki. Rozpoczęto od „in hand” oprowadzając zwierzęta pod czujnym okiem sędzi, który oceniał budowę zwierzęcia, stan jego sierści, lekkość piór lub szczot (jak zwał, tak zwał) oraz kondycję kopyt (także fachowość z jaką koń został podkuty!). Oceniane były także precyzja i finezja starannie przystrzyżonych, a potem zaplecionych grzyw oraz ogonów, jak również harmonia z jaką koń się porusza i jego ogólne maniery w słuchaniu komend oprowadzającego.


 Dla niektórych „in hand” mógłby się okazać nieco nudnawy, tym bardziej, że przy całej masie koni i tak szczegółowym podziale na grupy trwał pół dnia! Z jednej strony trzeba uszanować angielską tradycję, a z drugiej… jak się znudzi można iść na zakupy. Tak i ja zrobiłam, ponieważ otoczenie areny, zarówno w środku, jak i na zewnątrz, obfitowało w różnego rodzaju stoiska, oczywiście o tematyce końskiej – biżuteria, książki, materiały do plecenia grzyw i ogonów, środki do pielęgnacji, rzędy końskie, ciuchy dla jeźdźców i garderoba końska, stoisko kowala, fotografowie końscy, no i oczywiście tradycyjne i naturalne produkty żywieniowe dla koni oraz, na szczęście, także dla ludzi… Nie przyznam się ile wydałam, ale w wielu z tych rzeczy można się było po prostu zakochać :D

 Kiedy wreszcie prezentacje w ręku się skończyły przyszedł czas na zaprzęgi oraz. Shire’y wychodziły arenę ciągnąc drewniane powozy imponującej wielkości i kolorów, z różnym przeznaczeniem; od tradycyjnych (wozy rolnicze, rzeźnik, straż pożarna, tramwaj konny, browar), po te używane obecnie, służące najczęściej jako bryczki dla większej ilości osób. Taki zaprzęgu ciągnął jeden koń, dwójka lub czwórka koni. W tym roku nikt nie zaprezentował trójki, na którą tak czekałam; zwana jest ona tutaj unicorn, z ang. Jednorożec. Nazwa bierze się od ustawienia koni w zaprzęgu; dwójka najbliżej wozu stoi w parze, z trzecim koniem na czele. 
 Zaprezentowano także konie zaprzężone do tradycyjnych narzędzi rolniczych oraz pojedynczo ciągnące dwukółki. W Anglii dwukółki nazywane są „Ladies cart”; nazwa zdradza przeznaczenie (powożą nimi zdecydowanie częściej kobiety), ale tutaj niestety szału nie było, ponieważ dwukółki były tylko dwie, jedną powoziła pani, której wyraźnie brakowało umiejętności opanowania konia, a drugą powoził pan, który siedział „rozwalony” tak szeroko, jakby właśnie zasiadł przed telewizorem… 









 Później pokazywano klasę uprzęży, czyli konie ubrane tradycyjnie, udekorowane jak choinki: wieloma skórzanymi i mosiężnymi ozdobami, dzwonkami, łańcuszkami.
Podniecenie wśród widowni na nowo wywołał dopiero jeździec kierujący srokatego wałacha za pomocą nóg i w tym samym czasie… grający na bębnach ;) Ta niezwykła para, należąca do orszaku królowej brytyjskiej, nie występuje zwykle nigdzie indziej, poza największymi i najważniejszymi uroczystościami z udziałem Elżbiety II. Wyjątek stanowi Shire Horse Show i cieszę się z tego, że miałam przyjemność to zobaczyć. 



 Na zakończenie sobotniego wieczoru najbardziej imponującemu ogierowi przyznano Prestiżowy Puchar Króla Jerzego V.  
 Króciutko podsumowując. Wśród maści dominowały konie o skarogniadym umaszczeniu co mogło trochę dziwić ponieważ tradycyjnie Shire’y kojarzą się z czarną sierścią i białymi grzywaczami u nóg, a tych drugich było zdecydowanie mniej. Rzadkość stanowiły piękne srokate Shire’y, których niespotykana maść pięknie kontrastowała z wielkością, harmonijną budową oraz biało szarą grzywą i ogonem. Według mnie właśnie te srokate konie miały w sobie najwięcej uroku, chodź oczywiście nie można było nie zauważyć innych osobników: potężnie zbudowanych, o szerokich piersiach, silnie umięśnionych nogach i kopytach większych niż talerz obiadowy.


 Plecenia na grzywach i ogonach trzeba po prostu zobaczyć na żywo…plecione! Nie da się opisać tego ile siły i precyzji potrzeba, żeby takie niewinnie wyglądające coś wytrzymało cały dzień. Nawiasem mówiąc szykowanie konia do pokazu to trzy godziny… Przy okazji, którejś następnej notki napiszę Wam o tym więcej ;)

 Każdemu koniarzowi polecam wybrać się przy okazji na to wydarzenie; nie ma na świecie innego tak pełnego Shire’ów, kolorów i brytyjskich tradycji J. Ja miałam niewątpliwą przyjemność spędzić tę sobotę, a tym samym moje 26 urodziny, na tym niesamowitym show pełnym największych, najbardziej doświadczonych i jednocześnie najbardziej liczących się na świecie hodowców rasy Shire. Owocem są zdjęcia zamieszczone w tym poście, oraz bogate doświadczenie, które zebrałam podglądając przy pracy najlepszych .

czwartek, 26 marca 2015

I po klinice

 Miłośnicy westu, którzy przebywają w Anglii, albo wybierają się do kraju Harrego Pottera - w sobotę 18tego kwietnia odbędzie się u nas Area 13 Easter Novice Show, wstęp jak zwykle wolny! Pytania o szczegóły dojazdu, itp. proszę kierować do nas na maila: megiczarek@gmail.com


 Małe sprostowanie do poprzedniego postu - do Bodiam 14-15 marca na zawody z cyklu Garden of England nie pojechał Magnum Hemi, ale jednak Golden Dream Chick. Pojechali wcześniej, bo przy okazji wzięli udział w klinice z Bernardem Fonckiem. Spirit Of A Big Gun i jego właścicielka znowu wyzerowali, ale w innej klasie, pod Michaelem wynik był lepszy niż na poprzednich zawodach. Lepiej też zaprezentował się Mister Lover Lover BB i A Winning Tradition. Wrócili zadowoleni. Następne zawody gdzieś w okolicach kwietnia.


 W tym samym czasie odbyła się klinika z Bobem Mayhew, w której uczestniczył też Czarek na Jaxie! Chłopakom poszło całkiem nieźle, nauczyli się kilku nowych ćwiczeń, które teraz uskuteczniają na treningach.  Wyszło kilka zabawnych nieporozumień językowych, ale przynajmniej teraz jest się z czego śmiać.

Chłopaki przed kliniką

I w końcu! Wreszcie! Po (bez ściemy) 10 latach marudzenia i poczucia odrzucenia, jesteśmy częścią drużyny. To znaczy bardziej ja, bo Czarek to i był w team'ie rancza Nieszawka, jak i w Młyńskiej Strudze. Ze mną było trochę inaczej, zawsze chciałam być częścią grupy i jakoś nigdy nie byłam. Koszulki czy też czapki z logiem były dla mnie taką formą przynależności, to był taki symbol. Lata temu w "moim" pierwszym westowym ośrodku treningowym koszulki dostali wszyscy oprócz mnie, w kolejnym miejscu właściwie w ogóle takich rzeczy nie było. Potem trafiłam do Czarka i tam zamówili koszulki, dla mnie jedną zostawili w siodlarni...ale ktoś "się nie bał i za*ebał". Później marzenia o team'ie w ogóle upadły, przez pewien czas wszystko leżało.
 A teraz mamy kumulację! Bluzy od Bob'a już jadą, z ML Training mamy czapki, a bluzy będą za miesiąc. Być może tak musiało być, chociaż jednocześnie jest to i fajne i smutne. W obcym kraju wyciągają nas do pub'u na posiadówy po klinikach i zawodach, a w Polsce czasami wśród westowców czułam się jak obca.


Z innych informacji - mamy kolejnego Gunnera! Przybył do nas dwuletni ogierek Gunners Shining Chrome zwany Thomas, a ja go nazywam Mały Tom (Lil' Tom). Straszny z niego niewychowany rozrabiaka, ale jest "projektem długoterminowym", więc nie ma pośpiechu. Wygląda jak większa kopia Codiego ( Gunner Be A Rooster) tylko zachowuje się gorzej.

fot. ML Training, od lewej Gunners Shining Chrome i Gunner Be A Rooster

Obecnie pracuję z nowym wałaszkiem AQH, ma około 5 lat i w sumie jest kompletnie zielony. Za to okazało się, że ma talent. Sposób w jaki robi zwroty na zadzie, jak się rusza i jak nosi głowę wskazuje na to, że właściciele będą mieli pociechę. Na razie pod kierownictwem szefa pracowałam z ziemi. Przewiesiłam się już nawet przy asekuracji, a jutro pewnie wsiądę. To są te momenty, które lubię najbardziej. Choćbym jeździła milion koni to i tak pierwsze wsiadanie zawsze będzie mnie wzruszać.


Jak zwykle przypominamy o naszej skrzynce kontaktowej:  megiczarek@gmail.com

poniedziałek, 9 marca 2015

Miało być cicho i spokojnie...

 W weekend 14 - 15 marca odbędzie się kolejna klinika z Bobem Mayhew, więc jak zwykle osoby przebywające w Anglii serdecznie zapraszam do oglądania i uczestniczenia.

 W ten sam weekend Michael jedzie na drugie zawody do Bodiam. Jest to cykl Garden of England (coś takiego jak w Polsce 4spins i inne cyklówki). Pierwsze zawody odbyły się pod koniec lutego i od nas pojechały cztery konie - Mister Lover Lover BB, A Winning Tradition (Flint), Spirit of a Big Gun i Golden Dream Chick (Katie). Potraktowano to raczej jako rozgrzewkę przed następnymi zawodami, gdyż dwa ogiery -  Spirit i Mister debiutowali. Właścicielka Spirita pomyliła schemat już na samym początku, ale stwierdziła, że to chrzani i wymyśliła własny (bardzo ładny zresztą :P). Mister dostał "0" w jednej klasie, w innych pojechał na przeciętnym poziomie. Katie stroiła fochy i teraz mamy podejrzenie, że albo to są rzeczywiste fochy wrednej klaczy, albo problemy z grzbietem. Zresztą to jest bardzo specyficzny koń, ułożony w USA w jednej z tzw. "fabryk", ale to jest inna historia nie na teraz. Flint również pojechał na przeciętnym poziomie, treningowo w sam raz na rozpoczęcie sezonu. Ot, rozgrzewka. Większość klas została zresztą obstawiona i zdominowana przez Douga Allena i Josha Collinsa co wyglądało dosyć zabawnie, bo panowie zmieniali tylko konie i rywalizowali "sami ze sobą".
 Teraz na następne zawody jadą również dwa ogiery oraz wałach Magnum Hemi. Ponoć ma być więcej show, bo szykuje się też Bernard Fonck.

 Michael powiedział, że teraz przez kilka tygodni będzie cicho i spokojnie...tia, jasne znowu mamy full stajnię łącznie z obstawionymi boksami z tyłu. Wczoraj do domu pojechały Lena i Tex, ALE wróciła Chicka i pojawił się nowy wałach Dash. W sobotę, w czasie kliniki ma przyjść kolejny ogier, 2-latek, który w papierach ma Colonel Smoking Gun od strony ojca i Custom Chrome po stronie matki. Notabene jest to syn "naszej" Blondie (Accustomed To Shine). Oprócz niego po klinice zostaje Toyah na kolejną serię treningów. Nie wiem gdzie ja te konie "poupycham", bo owszem będą wolne trzy boksy, ALE dwa w stajni ogierów, a mam do przestawienia trzy klacze...i chyba nie pooglądam sobie kliniki, bo będę mieć listę koni "do zrobienia", oprócz "moich" dwóch Solly i Tahini, no i prawdopodobnie jeszcze Dash. Podobno mam przy nim "dłubać", bo nie jest to koń reiningowy, a z tego co widzę to "dłubię" głównie przy tych pleasure'owo - trailowych co jest w sumie zrozumiałe.

 Solly wczoraj przeszła z combination bit na zwykłe snaffle bit. "Dziecko" tak szybko rośnie... Było wczoraj trochę przeciągania się, ale potem doszłyśmy do porozumienia. Jedną z pozostałości po klinice z Bernie Hoeltzel to ćwiczenia z maksymalnie wydłużonymi wodzami. Czasami mamy z tym "jaja jak berety".

Solly
 Z drugą klaczą - Tahini, pracujemy na roundpenie. Ma ona tendencję do wpadania łopatką do środka, odwracania się w galopie na zewnątrz i krzyżowania. W czwartek i piątek była ogólna masakra z szaleńczym bieganiem, strzelaniem z zadu i ogólnym fochem. Ostatnie dwa dni doszłyśmy do porozumienia i ćwiczenia wykonywane są spokojnie i w skupieniu. Przede wszystkim oduczyła się odwracania do środka przy "stój". Tak, w Natural Horsemanship konie są uczony odwracania się do jeźdźca, ale niestety nie ma to uzasadnienia przy treningu sportowym, a wręcz potem utrudnia dalszą pracę, gdyż koń uczy się przez to "gubienia" wewnętrznej łopatki i tracenia balansu. Przy "stój" koń powinien stać w pozycji jak na zdjęciu poniżej, dobrze widziane jest jak odwróci do nas głowę. Poza tym przy zmianie strony, zwrot robiony w kierunku ściany (a nie w naszym) angażuje zad.








Tahini

 Czarek też ostatnio dostał konia do jazdy. Pod nieobecność właścicielki ma jeździć Jax'a, 11-letniego wałacha z linii pleasure'owej. Panowie mają już pierwszą jazdę zapoznawczą za sobą. Czarek nieco się zestresował, bo jazdę obserwował i nadzorował Bob. Stres w tym przypadku jest zrozumiały, jak miałam pierwsze zajęcia z Bob'em to z nerwów ręce mi się trzęsły i prawie się porzygałam, potem się przyzwyczaiłam do niemal cotygodniowych lekcji z legendą. Notabene Czarek miał możliwość dwóch sesji z Bernim, ale...musiał iść do pracy, haha! Ale co się odwlecze, to nie uciecze, bo Bernie wróci w przyszłym roku, albo wcześniej na kolejną klinikę.

Czarek i Jax





W poniedziałek po klinice ma wrócić do pracy pani od boksów. Na razie do "lajtowej" pracy z naszą wspólną pomocą. Z kolanami nie ma żartów. Zresztą zobaczymy jak to będzie, w sumie mówiła, że czuje się już dobrze i nawet wróciła do jazdy konnej, na razie ostrożnej i bardziej terapeutycznej niż treningowej. Pomoc się przyda, bo ostatnio latałam jak kot z pęcherzem, a wczoraj chyba udało mi się zagiąć czasoprzestrzeń, bo przed lunchem jakimś cudem zdążyłam zrobić boksy, powyrywać trochę tego wrednego chwasta z padoków (starzec jakubek zwany tutaj "ragwort", trujący dla koni) i objeździć Solly. Czasami biegałam jak w jakimś amoku i w gruncie rzeczy jest to nawet zabawne.







Jak zwykle przypominamy o naszej skrzynce kontaktowej:  megiczarek@gmail.com