poniedziałek, 5 marca 2018

Atak zimy

 Zaczęło się niewinnie, bo poprószył śnieżek i zaraz sobie stopniał. Fakt, złapał mróz, ale można było wytrzymać. Śmiałam się nawet, że tutejsza zima nie umywa się do polskiej. "Bestia ze Wschodu", hłe, hłe hłe.
 W ostatni czwartek przestałam się śmiać...

 Przyszłam jak zwykle rano do stajni i odkryłam pierwszy zonk! Brak wody. Rury doszczętnie zamroziło, łącznie z tymi w łazience i kuchni. Poidła w boksach nie działają, na padokach to już w ogóle, a śnieg sypie i wiatr zawiewa. Całe szczęście, że Czarek był w domu, bo zdołał przywieźć mi "zza płota" wodę w beczce (którą napełniał u nas w łazience przy pomocy prysznica). Dzięki temu mogłam ponalewać wody koniom, które zostały w boksach.
 Potem przyjechał Pete z Helen i podjęli próby rozmrażania rur i bojlera poprzez włączenie ogrzewania wszędzie gdzie się dało. Niestety nie było szans, gdyż wiatr skutecznie obniżał temperaturę.

 Po południu było jeszcze gorzej, więc została podjęta decyzja, że wszystkie konie schodzą do boksów. Pete znalazł działający kran przy domu landlorda i woził wodę w beczkach, najpierw samochodem, ale potem musiał już w taczce. Śnieg cały czas sypał i po prostu dojazdówki do posesji stały się nieprzejezdne.
 Następnego dnia cały kraj stanął... Ja miałam wolne, a Czarka przed siódmą rano zawrócili z trasy do domu.

 I powiem wam wszystkim szczerze, że w czwartek rano rozpłakałam się na tym mrozie z bezsilności. W Polsce przy -20 nigdy nie miałam sytuacji, że nam rury zamarzły, czy nie było wody w stajni. Wiadomo było, że przyjdzie zima i wiadomo było jak się do niej przygotować. Pracowało się normalnie, bez jakichś specjalnych dramatów.
 Tutaj taka prawdziwa zima przychodzi raz na 5-6 lat i nie ma żadnej prewencji! Bardziej opłaca się zatrzymać cały kraj na tydzień niż utrzymywać pługi, czy kłaść rury w ziemi. Tak, też się kiedyś śmiałam z Anglików i byłam takim hejterem.


 A teraz nie było mi do śmiechu gdy walczyłam z brakiem wody, zamarzającymi poidłami, gdy zarzucałam dodatkowe derki na starsze konie, nieprzyzwyczajone do takiej pogody.  Nie śmiałam się też gdy próbowałam chociaż odrobinę zatrzymać ciepło w stajni i zamykałam wszystkie górne wrota, które tylko mogłam, a michy z żarciem zawijałam w derki, żeby nie zamarzało. Najgorszy był ten silny wiatr.

 Jakoś tak w sobotę wróciła normalna angielska zima, czyli wilgotno, +8 stopni i "czasem słońce, czasem deszcz". W stajni wszyscy świętowali, że rury odmarzły i mamy wodę.


 Potraktowaliśmy to wszystko jako nauczkę, m.in. że nie należy być burakiem i śmiać się, że ktoś jest "nieprzystosowany"...