niedziela, 27 stycznia 2013

Rewolucja

 W obu stajniach nastała lekka rewolucja. Wszystkie konie "niepracujące" pojechały na wakacje, czyli zostały wysłane na łąki do stada. Dużą, zaprzęgową stajnię opuściły oba genderlandy oraz jeden z lipicanów - Toper. Z małej stajni "wybyły" trzy kuce, w tym Lady i "moja" Mistique, oraz lipican Artur. Jutro stajnię opuszczą też dwa inne kuce walijskie - ogiery.

A skąd ta nagła rewolucja? To proste. Przybywają nowe konie do szkolenia i chodzi o to, żebyśmy z Czarkiem spędzali mniej czasu na podstawowej pracy w stajni, a więcej przy układaniu koni. Do dużej stajni przyjadą z Holandii dwa 3-letnie ogiery fryzyjskie i jeden 6-letni, a w małej stajni zadomowiły się już dwa konie argentyńskie, nazywane przez Anglików "Creole". Ze starszym, 6-letnim "argentyńczykiem" zaczęłam pracę już dzisiaj.

Konik całkiem ładny, srokaty, podobno ktoś już coś z nim robił. Zaczęłam od początku, czyli od normalnej obsługi przed treningiem. Koń był bardzo zdziwiony czyszczeniem kopyt, na początku w ogóle nie chciał podać mi nogi. Po wejściu na ujeżdżalnie przestraszył się siodła i czapraka, które zostawiłam tam wcześniej w celu "oswajania się". Jednak na lonży rzeczywiście ktoś z nim pracował gdyż reaguje na komendy, nie boi się bata, zmienia strony i ustępuje zadem z poprawnym krzyżowaniem tylnych nóg. Nie jest też specjalnie skłonny do awantur chociaż go prowokowałam. Bryknął ze dwa razy bez przekonania. Po lonży podeszliśmy do siodła, zarzuciłam mu bez specjalnych ceregieli czaprak i siodło. Przy dopinaniu popręgu nawet ogonem nie machnął, a potem przy lonżowaniu nawet nie bryknął, zresztą mogło to wynikać z jego lenistwa. W gruncie rzeczy mogłam na niego wsiąść, ale dzisiaj wyjątkowo się źle czułam.

Drugiego, 3-letniego "argentyńczyka" już dzisiaj nie brałam. Nadałam mu tylko imię, nie wiem czemu, ale jak go tylko zobaczyłam to zaczęłam nazywać go Twinky. Tak, trzeba mieć "zrytą banię", żeby nazwać konia Iskierka.

Kolejnym końskim priorytetem jest też Truffle. Dzisiaj Czarek udzielił Penny lekcji lonżowania, bo to już czas najwyższy zacząć wdrażać też właścicielkę. Potem sam wsiadł i stwierdził, że był to udany trening, klacz bardzo chętnie kłusuje, nabrała pewności siebie i jak na młodego konia wyjątkowo miękko nosi. Nawet fochów nie stroiła. Czarek zakończył trening w momencie gdy klacz zrobiła mu ciasną woltę w kłusie na prawą (gorszą) stronę.




A pogoda nam dzisiaj dopisała. Koniec stycznia, piękne słońce, 10 stopni i krzaczki zaczynają się zielenić. Tylko wiatr mógłby być cieplejszy, bo jednak trochę przeszkadzał, zwłaszcza jak się stoi.

Tak, tak pogoda piękna a poza tym w małej stajni jest zabawna atmosfera teraz. Osoba, która opowiadała plotki i kłamstwa na mój temat, a około tydzień temu zrobiła zamieszanie i trochę manipulacji, teraz jest na mnie śmiertelnie obrażona. Chodzi w stanie "permanentnego focha". Dlaczego? Bo takie dzikie machinacje często uderzają w prowodyra. Teoretycznie to my powinniśmy się obrazić, ale Czarek to olewa, a mnie ta sytuacja zaczęła śmieszyć. Nauka z tego jest prosta - nie plotkować i nie kłamać o wszystkich do wszystkich.

niedziela, 20 stycznia 2013

Pada śnieg, pada śnieg...

W końcu nastąpiło to na co czekałam od początku tej zimy - spadł śnieg! Traktuję to jako mój osobisty, prywatny zimowy akcent gdyż nawet konsystencja śniegu mnie zadowala - nie za mokry, nie za suchy, idealny do budowania bałwana. Oczywiście już pierwszego dnia, przed stajnią zaprzęgową stanął oryginalny, polski bałwan. Z garnkiem (prosto z Olkusza!) na głowie, marchewką, łapkami z gałązek i czarnymi oczami. Oczywiście musiałam się też w tym śniegu wytarzać. Szkoda, że jest tylko po kostki.


Cała nasza wioska wygląda teraz przepięknie, ale z tego co widzę to na bocznych drogach nie jeżdżą pługi, po pobliskiej autostradzie samochody się toczą i co chwila słychać syreny policji, albo karetek. Słyszałam już wcześniej o tym, że Anglia zamiera jak spadnie śnieg, więc nie zdziwiło mnie to. Wyobrażacie sobie jakby u nas w Polsce, przy śniegu po kostki, pozamykali szkoły? Nigdy nie doświadczyłam odwołania zajęć nawet jak zaspy sięgały pasa, a temperatura spadała poniżej -15 stopni. No, ale dla nas to raczej naturalne, chociaż Polacy lubią malkontencić i narzekać, że śnieg jest do bani...taaa, a latem upał jest beznadziejny, wiosna jest głupia, bo błoto, jesień jest beznadziejna, bo pada deszcz. Ja co roku czekam na śnieg.





Na razie to wszystko trochę topnieje i robi się taka ciapa, która rankami trochę przymarza. Temperaturę mamy w dalszym ciągu powyżej zera. Jeśli dalej będzie padać to trzeba będzie zaopatrzyć się w łopaty do śniegu, chociaż Czarek twierdzi, że z B&Q zniknął już na pewno cały zapas.

Z innych informacji - do stajni przybyła ze stada 3-letnia klacz welsh mountain pony, już wcześniej stwierdziliśmy, że jest najpiękniejsza z całego stada, kasztanka z białą latarnią i skarpetkami, dosyć mocnej budowy. Nazywa się Mystic, ale ponoć jej imię pochodzi bardziej z francuskiego, czyli brzmi Mystique. Tak czy inaczej zachwyciłam się nią i dostałam ją do ułożenia pod siodło. Teraz tylko czekam na odpowiednią pogodę i czas...


środa, 9 stycznia 2013

Molly

 Dzisiaj miałam ciekawą sytuację w małej stajni. Poszłam jak zwykle posprzątać i dać koniom jeść po południu. Przyjechała też młodzież i D. zapragnęła przelonżować Molly, dosyć potężną,"tinkeropodobną" klacz. Kątem oka obserwowałam co się dzieje na ujeżdżalni, ale niespecjalnie się interesowałam, gdyż miałam swoją robotę. Po jakichś 10 minutach widzę, że do D. dołączyła Gwiazda i razem próbują lonżować konia. Po chwili dołączyła B., stoją we trójkę przy koniu i nad czymś mocno debatują. Wieszałam akurat siatki z sianokiszonką u ogierów i nagle usłyszałam "Meg, czy możesz przyjść na chwilkę? Mamy problem".

 No dobra, zostawiłam wszystko i poszłam przeklinając w duchu, że na pewno nie będę kobyły lonżować. Nie chcę, nie mam czasu, mam to w czterech literach - niepotrzebne skreślić. Dziewczyny patrzą na mnie i w końcu D. mówi "Bo Molly nie chce chodzić w prawą stronę", po czym zademonstrowała jak to klacz na każdą próbę zmiany strony reagowała położeniem uszu i natarciem na osobę lonżującą. A dziewczyny odskakiwały przed tym kopytnym taranem. Tłumaczę więc łopatologicznie, rysując kółko wokół siebie - "To jest moja strefa. Tutaj koń nie ma prawa wejść, a jak próbuje to go wypędzam". Patrzę na nie, one na mnie, w końcu D. wciska mi w ręce lonżę i bat i mówi "No, ale pokaż nam proszę...", a Gwiazda dodaje, że w końcu "Meg jest tutaj ekspertem od treningu koni". Może niektórym ego by spuchło po takim tekście, mnie to raczej zestresowało. Toć ekspertem jest Czarek, ja się tylko uczę od niego.

Nie cierpię parcianych lonży i jeszcze ten cholerny kawecan. Na dodatek koń jak szafa gdańska, znowu mi się wyrwie jak Tinker i tyle będzie z tej zabawy, że nadwyrężę znowu bark i nadgarstek, no ale dobra... Ruszyłam Molly najpierw na lewą stronę i próbowałam zmienić stronę na prawą, czyli tą problematyczną. Koń oczywiście uszy po sobie i idzie na mnie jak czołg. Przez ułamek sekundy adrenalina mi skoczyła i pomyślałam "trzeba spieprzać!!!", ale chyba wyszkolenie jest silniejsze od instynktu samozachowawczego, więc zrobiłam jedyną rzecz jaką w takich momentach można zastosować - ruszyłam z batem na kobyłę. Widocznie nikt wcześniej jej się nie postawił, bo poszła "świecą" w górę, po czym odskoczyła w bok...i ruszyła kłusem na prawą stronę. Zgasiłam ją do stępa i po kilku kółkach "zaprosiłam" w moją strefę. Nie było problemów, klacz okazała się zadziwiająco lekka na lonży. Dziewczyny uhahane, przybiegły do nas i pokazałam im jak, stopniując sygnały, mogą uzyskać ustąpienie konia, a potem na "miętkich" nogach zeszłam z ujeżdżalni.

Tak, to był sukces, ale ja dalej z mocnym zażenowaniem reaguję na takie sukcesy...

wtorek, 8 stycznia 2013

Pomieszanie z poplątaniem...

...czyli kilka tematów w jednym wpisie. Po wczorajszych przygodach odechciało mi się jeździć do miasta. Stwierdziliśmy, że supermarket niedaleko nas jest w sumie kiepsko zaopatrzony i wybraliśmy się do ASDY w centrum Southampton. Błąd! Tłumy jakby rzucili darmowe buraki, kolejki jak za PRLu, a w gruncie rzeczy kiepski wybór. Poza tym do tego sklepu koło nas byliśmy przyzwyczajeni, a tutaj biegaliśmy jak porąbani szukając potrzebnych produktów. Jedynym miłym akcentem był pan siedzący "na kasie", człowiek z widocznym lekkim upośledzeniem, coś tam sobie mamrotał, ale pracował sprawnie i był bardzo miły. Czarek stwierdził wprost, że w Polsce taki człowiek mógłby liczyć najwyżej na posadę nocnego ciecia, nikt nie posadziłby go na kasie, a nawet jeśli to prostaccy klienci by go zgnoili. Tutaj nie ma problemu, by niepełnosprawny człowiek normalnie pracował przy obsłudze klientów. I dobrze. Tak czy inaczej wolę sklep  na naszej wiosce.

Ostatnia rewelacja ze stajni zaprzęgowej - mamy nowe, fryzyjskie "dziecko"! Dołączył do nas 8-letni ogier Cruz.


Cruz jest uosobieniem spokoju, totalnym stoikiem...i leniem w zaprzęgu. Jak widać jest mały, tzn. wielu osobom wyda się wielki, ale tak naprawdę jest to koń fryzyjski nowego typu - mniejszy i lżejszy od tych naszych smoków, ma ledwie 170cm w kłębie, może nieco mniej i jest krótszy z drobną, szlachetną głową. Bardziej wygląda na konia w typie wierzchowym. Szef stwierdził, że wizualnie nie odstaje od reszty zaprzęgu, chociaż Moll, Bruce i Noble to "konioczołgi" o wzroście dobrze powyżej 170cm w kłębie. Podejrzewam, że Cruz wkrótce stanie się ulubieńcem wszystkich.

Wczoraj wybraliśmy się również do Fahrem w celu rozczyszczenia kopyt kilku koników. Dawno nie widziałam karej Viki i rudej Duracell, więc wydały mi się mniejsze niż były, ale futrzaste są jak misie. Czarek przycinał kopyta, a ja zostałam obstawiona przez obie klacze, które rozpoznały nas i koniecznie domagały się miziania i przytulania. Viki to najchętniej zabrałabym stamtąd.

Dzień zakończyliśmy treningiem z Truffle, tzn. Czarek wziął ją na lonżę, a potem wsiadł. Klacz przestała bać się palcata, respektuje też rękę. Dała też pierwszy kłus z Czarkiem na grzbiecie, więc nie męczył jej zbytnio, bo po co.

sobota, 5 stycznia 2013

Słodko - gorzka pigułka

Ostatnio stwierdziłam, że jeśli jeszcze raz ktoś mnie spyta czy spadłam ostatnio z Flasha to zacznę krzyczeć. Na początku mnie to peszyło, potem śmieszyło, a teraz zaczyna wkurzać. A co chodzi? Jak zwykle o to samo - moja jazda na oklep. Bez siodła i (o z grozo!) czasami bez ogłowia.

Ostatnio czułam się źle, więc na całkowitym spontanie pobiegłam do małej stajni, wzięłam Flasha i tak jak stałam, czyli w glanach i wyjściowych ciuchach, wskoczyłam na jego grzbiet. Założyłam mu tylko halter i wio. Flash na początku lubi sobie poświrować, więc strzelił raz "z grzbietu" i dwa razy się wspiął. Akurat na spacer z końmi szła dwójka pensjonariuszy, a moje "wyczyny" przyciągnęły ich uwagę. Zaczęli gwizdać i krzyczeć "rodeo, rodeo!" jak porąbani. Wkurzyłam się...Penny powiedziała potem, żebym się nie denerwowała, gdyż oni sami bez siodła i bez kleju nie usiedzą na końskim grzbiecie.

Na drugi dzień ze trzy osoby zasypały mnie serią pytań czy spadłam, czy długo uczyłam się jeździć, a gdzie się nauczyłam tak dobrze jeździć, itp. O dziwo tutaj uchodzę za osobę znającą się na jeździeckim fachu i odnoszę sukcesy, a dla odmiany w Polsce uchodziłam za beztalencie i ludzie radzili mi dać sobie spokój z końmi (dzięki hejterzy! Prawie wam uwierzyłam...prawie robi wielką różnicę). Ciężko pracowałam, żeby osiągnąć swój obecny poziom i wiem, że nie mam się czego wstydzić jeśli chodzi o treningi i pracę z końmi. Zresztą wszystko co robimy z Czarkiem procentuje, ludzie powierzają nam swoje rumaki...

...dostaliśmy ostatnio propozycję ułożenia kolejnych pięciu koni, oczywiście w stylu western. Niedługo zaczną się dla nas pracowite miesiące w siodle.

Jednak pomimo naszych sukcesów w pewnym sensie dalej mam żal do niektórych znajomych polskich jeźdźców. Taka mnie po ostatnich dniach naszła refleksja...