czwartek, 30 lipca 2015

Nasze pierwsze zawody w Anglii

 W ostatnią sobotę odbyły się u nas zawody kwalifikacyjne WES (odpowiednik naszej Polskiej Ligi Western i Rodeo). Już dawno postanowiliśmy wystawić Gringo i tak też zrobiliśmy.

 Oczywiście nie obyło się bez paniki, bo w sumie to byłam mocno nieogarnięta. Wydawało mi się, że mam wszystko przygotowane tj. koszula, czapsy, itp, a potem i tak na dzień przed Czarek doprowadzał mi do porządku czapsy i kapelusz (o którym na śmierć zapomniałam).
 Dzień wcześniej Anne i Christina ustawiały na zewnętrznej arenie czworobok i do poszczególnych palików poprzyczepiały ozdobną trawę trzcinową. Podprowadziłam tam Gringo, żeby sprawdzić czy się nie płoszy. Nie płoszył się, ale ku uciesze pań bardzo chciał tą trawę zeżreć.
 W ogóle w piątek strasznie lało i niektóre konie kąpałam w deszczu, a Gringo miał być kąpany w sobotę rano.
 W sobotę miałam normalny dzień pracy, więc byłam podwójnie zestresowana zwłaszcza, że znałam tylko godzinę rozpoczęcia całego show (10.00), nasza konkurencja była siódma z kolei, ale godziny nie były podane z wiadomych przyczyn  - nigdy nie wiesz jak długo dana konkurencja potrwa. Miałam o tyle dobrze, że szef dał mi wolną rękę co do popołudniowego karmienia, ot jak mi wygodnie, żebym zdążyła się ogarnąć.

 Czarek został zwerbowany przez Bob'a do rozstawiania schematów Trail'a, a potem pilnował poprawnego ustawienia elementów po każdym przejeździe. Gringo w rezultacie wykąpany nie został, ale i tak był czysty.


W międzyczasie jak tylko rozstawili stoiska ze sprzętem to Czarek poleciał kupić nowy kocyk pod siodło, bo ze starym rzeczywiście wstyd było startować. Gringo zniósł wszystkie przygotowania bardzo spokojnie, nie przeszkadzał mu nawet hałasujący pan z mobilnym barem. Pryskanie grzywy i ogona brokatem też go nie obeszło specjalnie. Tego dnia był zresztą siodłany dwa razy gdyż lunch time wypadł przed naszym występem.
 Jak już wspominałam w piątek lało cało dzień, więc niestety zawody zostały przeniesione na krytą halę. Na zewnętrznej arenie stała woda. Po przebronowaniu mniej więcej dało się jeździć, więc zrobiono tam rozprężalnię, ale konkurencje zostały rozegrane pod dachem. Nie była to specjalnie komfortowa sytuacja gdyż hala była mniejsza.



 Gringo pokazał się dobrze w Western Pleasure, był bardzo spokojny i grzeczny. Trochę się ścigał z innymi końmi i miałam drobne problemy z wyprzedzaniem i skracaniem chodów, ale ogólnie jesteśmy z niego zadowoleni. Żałujemy tylko, że nie wystawiliśmy go też w Ranch Horse Pleasure, bo bez problemu poradziłby sobie ze schematem. To był akurat mój brak wyczucia, bo wydawało mi się, że lepiej mu pójdzie z innymi końmi. No ale mamy przynajmniej do czego się szykować na następne zawody.
Samo Pleasure podobało mi się, ale moim skromnym zdaniem za wcześnie puszczali zawodników na arenę przez co odstępy między końmi były dosyć małe. Zmiana kierunku jak dla mnie nietypowa, bo przez półwoltę w kłusie co przy tej ilości koni było wyzwaniem. Nietypowe też było cofanie. W Polsce pamiętam z zawodów, że zjeżdżaliśmy do środka, ustawialiśmy się w rzędzie i każdy kolejno cofał. Tutaj kazali po prostu się zatrzymać i cofnąć. Wszyscy na raz. Gringo nie chciał od razu cofnąć przez co zawodniczka jadąca przed nami musiała przerwać swoje cofanie żeby nie wsadzić nam tyłka swojego konia w nos.
 Jedna rzecz mnie tylko wkurzyła. Wyjeżdżamy z hali po zakończeniu konkurencji, a tam nie ma miejsca, nie ma gdzie się ruszyć. Konie stoją i to nie tylko ci którzy czekali na następną konkurencję, ale też ci którzy podjechali poplotkować. No i zatkali przejazd całkowicie. Skończyłeś swoją konkurencję? To odstaw konia, a jak chcesz plotkować to przyjdź pieszo i stań z boku.
 Poza tym jednym mankamentem zawody były udane, a Czarek sprawdził się jako luzak...no i był jedyny przytomny z naszej całej trójki.

 A z innych informacji... We wtorek pokazywałam "moją" klacz cuttingową Lulu właścicielce. Młoda bardzo dobrze wykonywała wszystkie manewry, właścicielka bardzo zadowolona z postępów. Okazało się, że w przyszłym tygodniu klacz jedzie do domu czyli nie zdążymy już poprawić galopów. Tak to jest, w sumie nigdy nie wiesz kiedy konia zabiorą. Terminy zawsze są tylko orientacyjne.
 Dostałam też spowrotem Dasha i mam kontynuować to co było wcześniej już zaczęte, czyli elementy Trail'a.
Czyli ogólnie nie narzekam na brak wrażeń...


Zapraszamy do komentowania i zadawania pytań. Nasza skrzynka kontaktowa wciąż prężnie działa - megiczarek@gmail.com




poniedziałek, 13 lipca 2015

Małopolak wśród Quarterów, czyli szykujemy się do zawodów

Już za dwa tygodnie, 25 lipca odbędzie się u nas Summer Show. Będą to dla mnie i Gringo pierwsze angielskie zawody, w których wystąpimy jako zawodnicy. Mamy zamiar wystąpić tylko w dyscyplinie Western Pleasure, ot tak, żeby się oswoić, zwłaszcza że nie mieliśmy dużo okazji do treningu.

 Z powodu ekstremalnej ilości pracy nie zawsze mogłam wsiąść na Gringo. Wiadomo, że pierwszeństwo mają konie "służbowe", a niestety nie wolno mi jeździć po godzinach pracy. Teraz trochę się "zluzuje" gdyż w sobotę wyjechał jeden koń, a dzisiaj ma wyjechać kolejny. Dodatkowo we wtorek ekipa wyjeżdża na zawody zabierając około 5-6 rumaków, więc będę mogła przenieść zwierzaki do "górnej" stajni na tydzień. Będzie to duże ułatwienie dla mnie gdyż ostatnio jak jedne konie wychodziły rano na dwór to kolejne schodziły z nocy do tych samych boksów, czyli była pełna rotacja. Zazwyczaj staraliśmy się tego unikać, żeby konie wracające rano do boksów miały od razu czysto. Ot, mniej roboty i stresu.

Czasami udawało mi się wsiąść na Gringo po godzinach pracy, ale niestety zmęczenie dawało mi się porządnie we znaki. Kawał dobrej roboty odwalił Czarek trenując z Gringiem po powrocie z pracy i w weekendy. Powiem szczerze - jak Gringo przyjechał to byliśmy sceptyczni czy wróci do pracy po 4 latach przerwy. Teraz nasz koń zaskakuje nas z dnia na dzień, a miękkością, spokojem i chęcią do pracy bije na głowę wiele koni AQH, znajdujących się u nas w regularnym treningu. Nie są to nasze czcze przechwałki gdyż koniu zaczął zwracać na siebie uwagę innych. Przede wszystkim niektórych "poraża" jego wielkość, poza tym wiele osób pyta o jego rasę. Wychodzi na to, że teraz charakterystykę rasy małopolskiej mogę recytować z pamięci. Kilka osób nadało mu przezwisko "war horse" ze względu na jego gabaryty i mocne nogi. No a my, cóż - puchniemy z dumy i to do tego stopnia, że Czarek musi się hamować, żeby za bardzo się nie popisywać na ujeżdżalni, a i z jazd schodzi szczęśliwy i uśmiechnięty.
 To jest też kolejna lekcja dla mnie, żeby wierzyć w to co się ma, bo nigdy nie przypuszczałam, że koń małopolski zrobi w Anglii taką furorę. A i dzięki Gringo przemyciłam tutaj trochę naszej polskiej historii.
 No i wyszło, że my się "z choinki nie urwaliśmy"...




A tak z innych info...moja "służbowa" klacz Lulu chodzi już na ostrodze. Mam kolejną nauczkę, że jak słyszę "nieee, idź od razu na krytą halę, nic się nie stanie" to mam być sceptyczna. Teoretycznie nic się nie stało, ot próba zrzucenia i lekkie wyniesienie. Z dwojga złego lepiej, że zrobiła to mnie niż właścicielce. Jednak z sobotniej jazdy byłam bardzo zadowolona. Klacz zaczęła respektować sygnały i o wiele lepiej kłusowała na kole. Nie było też jej stałych fochów i dąsów.